sobota, 22 października 2016

365 dni. Zobaczymy się znów.

Nadszedł ten dzień, kiedy mogę pochwalić się Wam własną książką. I na pewno nie jest nieskazitelna, nie każdemu będzie odpowiadać, ale jednak jest moja. Jestem podekscytowana, widząc ją na stronach różnych księgarni. A co, jeśli będę jechać pociągiem i ktoś obok mnie własnie będzie ją czytał? Poczuję dumę.

365 Dni. Zobaczymy się znów pierwotnie było fanfiction, które przerobiłam i poprawiłam. Jest to romans z wątkiem fantastycznym, ponieważ mieszamy w to aniołów. Jeśli kogokolwiek zainteresowałam, podam linki do księgarni, w których znalazłam 365 dni. Ceny są różne.











moje konto na:

Mam nadzieję, że chociaż ktoś się skusi. Oczywiście czekam wtedy na szczere opinie, bo jestem ciekawa. To naprawdę  fajne uczucie mieć coś swojego na półkach w księgarniach. 

Rozdział 4 część II

~*~
– Chcę lody – jęczę, wychodząc z bratem z kolejnego sklepu dla dzieci.
Jestem dopiero w czwartym miesiącu, a mamy już chyba wszystko. Ubranka, potrzebne rzeczy, nosidełko, wózek. Lista się nie kończy i jedynie, co nam zostało to pokoik. Na razie nie mam pojęcia jak wyglądają ściany, które pomalowali chłopcy, ale tylko to mamy gotowe.  Nasze nowe mieszkanie jest na tyle duże, że mieścimy się we trójkę plus kupione rzeczy nie przeszkadzają w poruszaniu się. Wolałabym, aby moje dziecko wychowywało się w domu z ogrodem i gdy zasugerowałam to Christophe, od razu zaczął szukać czegoś odpowiedniego.
– Zaraz, kochanie – obejmuje mnie w talii. – Powiesz, że chcesz lody, a kiedy je zamówię, zachcę ci się ciastko. Znam cię – śmieje się i całuje mój policzek.
– Ja naprawdę potrzebuję tych lodów. – mówię jakby to rzeczywiście była sprawa życia i śmierci.
Mój brat. Najważniejsza osoba w moim życiu, oczywiście zaraz po dziecku. Gdyby nie on, nie wiem co bym zrobiła. Na szczęście doszliśmy do porozumienia. Od tam tego czasu nie pamiętam, abyśmy się pokłócili. Cały czas jest obok, wspiera mnie i pomaga dosłownie we wszystkim. Tak jak to kiedyś robił nasz tata. W sumie dziwię się, że nas nie odwiedził od kiedy wyjechaliśmy. Czyżby kolejna dziwka zawróciła mu w głowie? Będę musiała porozmawiać na ten temat z blondynem. Tato musi nas odwiedzić, a ja mu wszystko powiedzieć. Będzie dziadkiem, mam nadzieję, że się nie wścieknie. W końcu ma do tego prawo – jestem jego księżniczką i dość młodo wpadłam. Ale co zrobię? Nie cofnę czasu i już od paru miesięcy uczę się iść dalej. Z Christophe jest o wiele łatwiej, dlatego tak bardzo jestem mu wdzięczna za pomoc.
– Okej, chodź – ciągnie mnie za rękę do auta. – Jedziemy na lody. A potem możemy podjechać i obejrzeć jeden z domów, które oglądałem w internecie. Wydawał się całkiem w porządku.
– Wiesz jaki byłby najlepszy? Nasz. W Londynie – mówię zajmując miejsce w samochodzie.
– Obiecałaś mi – szepcze. – Nie wracamy do Londynu. Zapomnij o tym. Teraz tu jest nasz dom, czy tego chcesz, czy nie.
– Przepraszam – wzdycham patrząc przez szybę. Christophe przekręca kluczyk i rusza.
W ciszy jedziemy w stronę jakiejś kawiarni. Mam nadzieję, że nie jest na mnie zły. Nie chcę, żebyś nie rozmawiali. Na szczęście, stojąc na światłach kładzie dłoń na moim udzie i lekko je ściska. Uśmiecham się do niego, co od razu odwzajemnia. Mam wrażenie, że przez wszystkie, ostatnie wydarzenia, teraz jesteśmy ze sobą jeszcze bliżej.
– Wiesz, nasz maluszek potrzebuję obydwojga rodziców. Nie uważasz, że kiedy się urodzi powinienem zostać jego ojcem? – pyta.
– Nie mogę cię wpisać jako ojca – kręcę głową. – Jesteś moim bratem. – odpowiadam nieco zdziwiona.
– Da się to przeskoczyć – wzrusza ramionami. – Dla dziecka będę ojcem, nie bratem. Potrzebujesz mnie, a ja was.
– Wydaję mi się, że tak czy tak będziesz dla niego wzorcem. Tak jak ojciec. – mówię po chwili zastanowienia.
Christophe uśmiecha się do mnie i zatrzymuje pod kawiarnią. Trzymając mnie za rękę prowadzi do środka. Od razu czuję cudowny zapach ciastek, kawy i innych słodyczy. Ooo, i są moje lody. Tego właśnie pragnę w tym momencie. Siadam przy stoliku koło okna, a blondyn idzie do lady złożyć zamówienie. Po kilku minutach idzie w moją stronę z wielkim pucharem lodów z owocami i sama nie wiem czym jeszcze. W drugiej ręce trzyma serwetki i dwie łyżeczki. Uśmiecham się szeroko na widok lodów.
– Proszę – podaje mi łyżeczkę i siada, stawiając deser bardziej przy mnie.
– Też jesteś w ciąży? – pytam zatapiając łyżeczkę w lodach.
– A nie widać? – uśmiecha się. Jego telefon zaczyna dzwonić. Blondyn wyszykuje komórki w skórzanej kurtce i gdy już ją ma, wstaje. – Zaraz wracam – mówi i odchodzi na bok porozmawiać.
Patrzę jak zatrzymuje się przy drzwiach prowadzących na zaplecze. Mój braciszek ma przede mną tajemnicę. Zamierzam mu to wypomnieć. A może to jakaś dziewczyna? O Boże. Chyba… chyba byłaby to dobra wiadomość. Chcę, by kogoś pokochał, a mnie traktował tylko jak siostrę. Myślę, że to byłoby najlepsze rozwiązanie. On byłby szczęśliwy z inną, a ja nie miałabym wyrzutów sumienia.
– Jestem – Christophe do mnie wraca, a ja jestem już w połowie deseru. Oblizuję wargi. Chłopak bierze trochę lodów i wkłada łyżeczkę do ust.
– Są naprawdę smaczne – mówię z uznaniem.
– Mhm, słodkie jak ty – zgadza się ze mną.
– Jesteś głupi – śmieję się.
Posyłam bratu całusa i biorę kolejną porcję. Trochę mi pomaga i kiedy zjadam, zbieramy się do wyjścia. Siedzę w aucie z ubrankami na kolanach. Przeglądam je w drodze do domu. Są takie malutkie i urocze. Coraz bardziej cieszę się, że będę mieć dziecko. Może będę musiała być bardziej odpowiedzialna, ale to da mi szczęście. Będę dla kogoś najważniejsza w życiu. Chcę tego.
– Z kim rozmawiałeś w kawiarni? – pytam niby obojętnie.
– Z Liamem – zatrzymuje się w garażu naszego apartamentowca.
Zawiedziona kiwam głową. Wysiadam i biorę torby z zakupami, które oczywiście zaraz zostają mi zabrane.
– Nie wolno ci dźwigać – karci mnie. – Chodź.
Idzie w stronę windy, a ja dreptam za nim. Wjeżdżamy na trzecie piętro i kierujemy się do mieszkania. Pierwsze co widzę, to zdemolowany salon i Nialla krzyczącego do telefonu.
Otwieram szeroko oczy i automatycznie chowam się za brata, gdy w naszą stronę leci wazon.
– Hej! – krzyczy Christophe.
Horan wreszcie nasz zauważa i Rozłącza połączenie.
– Co się stało? – pytam niepewnie.
– Gówno – warczy.
Christophe odsyła mnie do pokoju, żebym się nie denerwowała i wraca z nim porozmawiać. Ja rozpakowuję w tym czasie swoje zakupy. Kładę rękę na ledwo widoczny brzuch i uśmiecham się delikatnie.
– Spodobają ci się.
Ciekawa jestem czy to chłopiec, czy dziewczynka. Nie sprawdzałam. Na razie czekam. Jedyne czego chce to żeby było zdrowe i szczęśliwe. Nigdy niczego nie może mu zabraknąć. Moja anemia przeszła, kiedy zaczęłam jeść owoce, warzywa i brać witaminy. Z dnia na dzień jest coraz lepiej. Naprawdę jestem zadowolona z tego jak sobie radzę. Przez wszystkie wydarzenia stałam się silniejsza.
Uśmiecham się pod nosem i chowam ubranka do szafki. Zamykam szufladę, kiedy do pokoju wchodzi mój brat.
– List do ciebie – mówi.
- List? - marszczę brwi biorąc kopertę.
Christophe zostawia mnie samą, wracając do dalej wściekłego Nialla. Później zapytam, co się stało. Otwieram kopertę, a z niej wysuwa się kartka papieru. Podnoszę ją i prostuję. Od razu rozpoznaję pismo Louisa. Chociaż to wydaje się bardziej staranne. Siadam na łóżku, czując zdenerwowanie i zaczynam czytać.
„ W zasadzie nie mam pojęcia czy list do ciebie dotrze. Nie wiem też w jaki sposób, spójrz na nadawcę czy coś.
Może przeczytasz, może nie przeczytasz. Już mi to obojętne.
Jesteś pionkiem w grze. I ta gra niszczy nam życie. Gdy ty mnie potrzebowałaś, ja byłem. Gdy ja cię potrzebuję, jestem sam. Dlatego właśnie nigdy więcej nie chcę cię widzieć.”
W jednym momencie wracają wszystkie wspomnienia. Dlaczego pisze takie rzeczy skoro to on mnie zostawił? To on zdradził moją rodzinę. To on nie powiedział nam, że jest policjantem. Okłamywał mnie. Czy tak naprawdę stracił pamięć? Widzę jak na kartce zaczynają pojawiać się mokre plamki. Dlaczego płacze? Przecież nic już do niego nie czuję. Przynajmniej tak mi się wydawało...
Szlocham cicho, nie chcąc, żeby ktoś usłyszał. Odwracam kopertę i patrzę na nadawcę. Louis Tomlinson, Sheffield. Zgniatam kartkę i rzucam ją gdzieś w kąt. Przygryzam wargę, gdy zaczyna mi się kręcić w głowie. Wiem, że muszę się uspokoić, ale nie potrafię. Te wszystkie emocje we mnie nagle się budzą. Kochałam go i może dalej kocham. Nie musiał wysyłać mi tego listy. O co mu chodziło? Jaka pieprzona gra? Płaczę, przytulając się do poduszki. Chciałabym cofnąć się o te kilka minut i wyrzucić ten list zamiast go czytać.
~Christophe~
Siedzę na kanapie i nie mogę uwierzyć, że to się stało naprawdę. Ojciec w szpitalu, do którego nie mogę pojechać. To byłoby podejrzane dla Holly. I tak cud, że o niego nie pyta. Louis w więzieniu za próbę zabicia go.  A teraz spalenie domu Nialla. Kto mógł to zrobić? Tomlinson siedzi i czeka na rozprawę. Jeszcze ten list. Jestem takim debilem, że go nie sprawdziłem. Nie wiadomo co ten idiota napisał mojej siostrze. Jeśli prawdę... To jesteśmy przegrani. Styles miał go zabić. Coś poszło nie tak, kurwa. Styles. Właśnie gdzie on do cholery jest? Nie odzywa się już od długiego czasu. Miałem czekać na telefon, więc czekam, ale tyle miesięcy to trochę za dużo, a moja cierpliwość się kończy. Sytuacja nie jest łatwa.
– Musisz pojechać do Londynu – mówię do Nialla.
- Wyobraź sobie, że akurat miałem taki zamiar - prycha.
– Skończ – warczę. – Najpierw odwiedzisz ojca w szpitalu. Potem upewnij się, czy Tomlinson na pewno siedzi w więzieniu, bo tracę pewność. Po trzecie zdobądź namiary na Stylesa.
– Kiedy kurwa mam się rozdwoić?! – podchodzę do niego, chcąc mu nieco dosadniej wszystko powtórzyć, ale zatrzymuję się w pół kroku słysząc płacz.
Odwracam się szybko i biegnę do pokoju Hollyday. Co ten skurwysyn napisał?
Bez zastanowienia wchodzę do jej pokoju i widzę ją całą zapłakaną i trzęsącą się.
– Skarbie, Boże, co się stało? – siadam na łóżku i od razu biorę ją w ramiona.
Tylko bardziej się rozpłakuje. Przecież ona nie może doprowadzać się do takiego stanu.
– Jesteś w ciąży – przypominam jej, kołysząc dziewczynę. – Nie wolno ci się denerwować. To źle wpłynie na nasze dziecko. Błagam, uspokój się.
– Ja już nic chcę... – mówi przez płacz.
– Spójrz na mnie. Nie mów tak –łapię jej twarz w dłonie. Widok takiej Hollyday mnie boli. – Nie myśl o nim. Skrzywdził ciebie. Naszego ojca.
– Co? – pyta słabo i widzę strach w jej oczach.
– No… zdradził go – wyjaśniam szybko. Lepiej, żeby nie wiedziała. Jeszcze bardziej się zdenerwuje.
- Kłamiesz Christophe - patrzy mi w oczy.
- Nie kłamię. Ojciec nienawidzi oszustów, a wpuścił go do naszej rodziny.
- Ja nie potrafię o nim zapomnieć - chlipie.
Zamykam oczy, zaciskając szczękę. Rani mnie wspominając o tym mężczyźnie. Louis był dobrym kierowcą, widziałem w nim przyszłość. Nie chciałem jedynie, by kręcił się wokół mojej siostry. To ja ją kochałem. Nie on. Wiem, że tylko ze mną będzie mogła być w pełni szczęśliwa. On po prostu musi zniknąć. Z jej myśli, z jej serca i z naszego życia. Nie powinienem wręczać jej tego listu, ale myślałem o podpaleniu domu Nialla…
Dalej o tym myślę, ale widząc Holly w takim stanie... Trochę się uspokaja i bardziej we mnie wtula. Muszę wymazać tego idiotę z jej główki. To ja i dziecko musimy być dla niej najważniejsi. Ode mnie dostanie wsparcie, miłość, zrozumie.
– Możesz zostawić mnie samą? – pyta cicho.
– Nie – odpowiadam od razu. – Dopiero jak zaśniesz.
– Christophe, proszę... – wyciera nos o rękaw.
– Nie. Zaczniesz płakać. Przecież dobrze to wiesz. Nie powinnaś czytać tego listu.
– Masz rację – zgadza się ku mojemu zdziwieniu.
– Daj mi to, zanim znów do tego wrócisz. Daj mi tę kartkę – proszę.
Kręci głową przecząc. Wzdycham powstrzymując przekleństwo.
– Wiesz, nie spotkasz go, bo skoro jest w więzieniu, to za dużo nie może. Szybko zniknie z twojej głowy. Zobaczysz – obiecuję jej.
– Jest w więzieniu – odsuwa się ode mnie i żeby na mnie spojrzeć.
Otwieram szeroko oczy zaskoczony. Skoro dostała od niego list, to musi wiedzieć. Sam na pocztę nie poszedł.
To jest naprawdę podejrzane. Co jeśli zwiał i zamierza...
- Christophe - brunetka ściąga mnie na ziemię.
- Myślałem, że wiesz. Zatrzymali go na wyścigach. Był nalot - wyjaśniam i podnoszę się. Wychodzę szybko z pokoju. Nie mam czasu jej teraz tłumaczyć i ją uspokajać. Potrzebuję leku, by zasnęła. Mam więcej spraw na głowie niż to.
Dałbym jej coś naprawdę silnego, ale nie mogę przez dziecko. Szukam po szafkach jakiś herbatek na sen i na uspokojenie. Jeśli zaleje mnie falą pytań, nie będę umiał kłamać. Oszukiwanie jej jest trudne. Gdy patrzy w moje oczy nie umiem jej oszukiwać. Jest dla mnie najważniejsza na całym świecie. Kiedy tata nas zaadoptował byłem szczęśliwy. Miałem dom i rodzinę. Od samego początku mała stała się dla mnie kimś bardzo ważnym. Była siostrą, ale z upływem lat to się zmieniało. Moja miłość do niej stała się inna. Ona o tym wie, nie wiem tylko dlaczego nie próbuje dać mi szansy. Byłoby lepiej.
Kręcę głową i z herbatą wracam do Holly. Niech zaśnie. Brunetka stoi przy oknie jeżdżąc palcem po szybie
– Wypij to – podchodzę do niej z kubkiem.
– Herbata? – pyta odwracając się do mnie.
Kiwam głową i podaję jej napój. Cierpliwie czekam, aż wypiję i zaśnie. Dobrze, że już o nic nie pyta.
- Położ się ze mną - prosi na wpół przytomna.

Nawet się nie kłócę. Otulam ją do snu i dopiero kiedy odpływa, rozglądam się za tym listem. Przeglądam szafki w biurku, komodę, aż natykam się na kartkę w kącie pokoju. Biorę do ręki kopertę. No jasne. Sheffield. 

środa, 20 lipca 2016

Rozdział 3 część II

~Louis~
Wychodzę z celi, a strażnik zapina kajdanki na moich nadgarstkach. Szerokim korytarzem prowadzi mnie na tyły komisariatu, gdzie zamierza przesłuchać mnie prokurator. Trzeci tydzień. Dwadzieścia jeden dni.
Samotność.
Ból.
Tęsknota.
Rozgoryczenie.
Nie potrafię radzić sobie z emocjami i coraz częściej wyładowuję się na ścianie. Moje pięści są już starte od mocnych uderzeń. Siedzieć za niewinność? Największa kara. Do tego odebrali mi wszystko, co miałem i co było najważniejsze. Jedyne co wraca to coraz więcej wspomnień. Powoli zaczynają się układać w logiczną całość, ale najnowszej przyszłości jeszcze nie pamiętam. Spokojnie, teraz będę miał długo czasu. Nikt w mojej sprawie nie może zeznawać. Styles uciekł, a Malik leży w szpitalu – tyle wiem. Jestem sam w tym całym gównie i naprawdę idzie zwariować. Gdy siedzisz na tej pryczy i gapisz się w ścianę, wyobrażasz sobie siebie, gapiącego się w ścianę, a potem brniesz dalej i wyobrażasz sobie siebie gapiącego się w ścianę, wyobrażającego siebie gapiącego się w ścianę. Nie, to nie służy zdrowym zmysłom. Często mam tak, że gdy dochodzę do czwartego siebie, zawieszam się i siedzę przez dłuższy czas bez ruchu. Nie próbujcie. Z drugiej strony przynosi to odcięcie od wszystkiego.
Patrzę przed siebie, krocząc za policjantem. Niechętnie otwiera przede mną drzwi do pokoju, a ja wchodzę do środka. Od dawna nie witały mnie normalne kolory i meble. Przynajmniej lepsze niż w mojej celi, ale nie będę się skarżył. Co ja mogę? Jestem nikim, prawda? Zwłaszcza w oczach Hollyday…
Wzdycham cicho i siadam przy stoliku, opierając nadgarstki na blacie. Policjant staje przy drzwiach i cierpliwie czekamy na prokuratora. Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nie ma na czym zawiesić oka. Chociaż… paprotka im więdnie. Nieładnie tak nie podlewać kwiatków. A dziecko głodne by zostawili? Kurwa, co ja pierdolę. Krzywię się i wbijam wzrok w dłonie. Przyjdź już, człowieku. Nie chcę siedzieć tutaj całego dnia. Ciekawe jak bardzo jest nieustępliwy i jak bardzo chce mnie udupić. Znajdą mi chociaż prawnika? Może jest jakiś cień szansy…
Nie, jednak nie ma.
Skąd wiesz?
Bo umiem oszacować swoje szansę.
Dlaczego właśnie prowadzę dyskusję z samym sobą? Czy człowiek w więzieniu już tak wariuje? Przecież to dopiero początek.
Drzwi skrzypią, a ja odwracam głowę wyrwany z myśli i patrzę na wysokiego, szczupłego mężczyznę w średnim wieku. Ma czarne włosy i okulary w grubych oprawkach na nosie. Podaje rękę strażnikowi i podchodzi do mnie. Podnoszę się, prokurator od razu prosi o zdjęcie kajdanek. Gdy moje ręce zostają uwolnione, wita się i siada, każąc zrobić mi to samo.
– Nazywam się Joe Revers i jestem na razie jedyną osobą, która się może tobą zająć – otwiera teczkę z dokumentami i zerka na mnie. – Cóż, dowody są jasne i dobrze to wiesz, Tomlinson. Co innego zatem mnie zadziwia. W aktach jesteś duchem, widmem, które umarło. Jak to wytłumaczysz?
– Czarami? – odpowiada znudzony. Nie lubię o tym gadać, dlatego nam nadzieję, że szybko odpuści.
– Działasz na własną nie korzyść – ostrzega mnie surowym głosem.
– Jakbym nie był na straconej pozycji – prycham patrząc przez okno. Doprawdy nie wiem po co ten cały cyrk.
– To zależy od twoich zeznań. Słucham. Co wydarzyło się tamtego dnia? – pyta i czeka, aż zacznę mówić.
Zaciskam pięści pod stołem i ledwo powstrzymując się od wybuchu złości, po prostu milczę.
Kraty w oknie są na tyle interesujące, że potrafię się na nich skupić. Nic nadzwyczajnego, a jednak... Prokurator zapisuje coś na kartkach, grzecznie czekam na koniec.
– Nie chcesz mieć adwokata? Nie zależy ci na wyjściu stąd? Gdyby Zayn Malik się obudził i potwierdził wszystko nie masz szans. Ale jeśli stało się inaczej, to czemu nie walczysz? – Joe patrzy na mnie tak intensywnie, że odwracam głowę w jego stronę.
– Nie ja do niego strzeliłem – mówię prostując sie na krześle.    
Joe od razu to zapisuje, najwidoczniej zadowolony, że zaczynam jej mówić.
– Kto według ciebie strzelał? Znasz tę osobę? Musimy wszystko sprawdzić. Każdą poszlakę.
–  Znam, ale on jest mój – wzruszam ramionami.      
– W więzieniu za dużo nie zrobisz. Nazwisko.
– I tak go nie złapiecie – prycham.
Taka jest prawda. Policja nie jest dla Stylesa żadnym zagrożeniem.
– Masz rację. Bez twojej pomocy na pewno. Dlatego mamy tu ciebie – uśmiecha się drwiąco. - Brnij w to dalej, Tomlinson. Myślałem, że jako policjant dobrze wiesz co robić.
– Myślałem, że już wiesz, że myślenie to nie jest twoja specjalności.
– Nie przeginaj, przyjacielu. Twój szef przyjedzie za kilka dni by się z tobą spotkać i porozmawiać. W tym czasie znajdziemy ci adwokata – chowa notatki i podnosi się. – Aha, jeszcze jedno. Chciałbyś wysłać komuś list? Jeśli się zdecydujesz, jutro jeden z policjantów go odbierze i wyśle.
Kiwam głową na znak, że rozumiem. List? Nie mam nikogo. Jest jedynie Hollyday, ale ona zapewne wyrzuci go zanim w ogóle przeczyta. Nie mam jej adresu, przecież wyjechała. No chyba, że podałbym imię i nazwisko, a oni by już sobie poradzili. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że to nie ma sensu, jest na mnie zła i łatwo nie wybaczy. Tak naprawdę nic nie zrobiłem. Jednak nie mogę nie spróbować. Nadzieja to na razie wszystko co mi zostało.
Wracam do rzeczywistości i widzę jak Joe opuszcza pomieszczenie. Strażnik znów zapina kajdanki na moich rękach i wyprowadza mnie stąd. Spotkam swojego szefa, wtedy mam nadzieje, że coś sobie przypomnę. Niech już zaczną tę całą sprawę. Wiem co mnie czeka i nie łudzę się na inne opcje. Gdyby Zayn zeznał, że to Styles zrobił... Ale nie sądzę, by się tak stało. Przecież to on wynajął Harryego, chciał mnie ukarać za przeszłość, której nie znałem. Nie miałem pojęcia, że byłem policjantem. Teraz może takie obrazy pojawiają się w mojej głowie, ale wtedy? Amnezja, której nikomu nie życzę. Z dnia na dzień tracisz wszystko. Wspomnienia, uczucia, twarze bliskich uczuć. Z trudem rozpoznajesz swój cień na ulicy. Będą odkrywać moją przeszłość, chcąc jak najwięcej się dowiedzieć. Być może i ja poskładam więcej elementów w całość. Chciałbym spotkać się z szefem - on musi wiedzieć o mnie bardzo dużo.
To jakaś furtka do normalnego myślenia.
Zostawiony w celi, siedzę na łóżku, jeśli można to tak nazwać i patrzę w ścianę. Dopiero teraz czuję jak prawdziwą nienawiścią darzę Christophe'a. Rozdzielił nas przez coś mało istotnego. Nie zrobiłem nic na czym Hollyday mogła się zawieść.
Zaciskam palce na kartce i długopisie, zastanawiając się co napisać. Nie raz przelewałem uczucia w słowa. Tym razem też zamierzam to robić. Nie myślę jednak o wysłaniu tego listu. Ona by go nie przeczytała, a brak odpowiedzi bolałby mocniej.
"Do Hollyday.
Będę walczył.
Będę kochał.
Będę się o ciebie bił.
Louis."
Zgniatam kartkę i rzucam ją pod ścianę. Zakrywam twarz dłońmi, mając ochotę krzyczeć i wyrywać kraty z okien.
Jak długo mam żyć bez powietrza?! Co chcą mi jeszcze odebrać? Pozostało mi tylko życie.
Tej nocy płakałem. Nie wstydziłem się łez, płynących po policzkach. Płakałem, oczyszczając duszę. To dało mi uspokojenie, choć nie rozwiązało problemu. Nie byłem ze stali i czułem. Czułem ból, strach, nienawiść i cierpienie. Łzy nje są symbolem poddania się.
Ja będę walczył.

niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 2 częśc II

Hollyday
Od prawie godziny jestem zmuszona oglądać sztuczki karciane mojego brata. Twierdzi, że to na pewno poprawi mi humor. Już ma zaczynać kolejny pokaz, ale do sali wchodzi lekarz. Podchodzi do mojego łóżka z plikiem kartek.
– Coś mi dolega? – pytam niepewnie.
Patrzy na mnie uważnie i zerka w dokumenty, poprawiając okulary w czarnych oprawkach. Podsuwam się i siadam na łóżku, czekając.                 
– Wyniki wykazały osłabienie organizmu. Choruje pani na anemię. Czas zacząć brać witaminy i zdrowo się odżywiać. I skończyć ze stresem – wzdycha. – Prosiłbym, aby teraz pan opuścił salę – zwraca się do Christophe'a.
– Jestem jej bratem – oponuje blondyn. – Niech pan mówi – patrzę na lekarza i z obawą kiwam głową.
W tym momencie to jest kara. Nie spodziewałam się tego i nawet nie zastanawiałam przez chwilę. Jak to teraz będzie wyglądać? Ledwo radzę sobie sama ze sobą, a mam jeszcze dbać o dziecko... Uniknąć nerwów? Będzie jeszcze gorzej niż było. Miliony scenariuszy, różnych wyjść, a ja nie będę wiedzieć co mam robić. To jakaś paranoja. Czemu nagle co złe spotyka mnie? Nie radzę sobie z tym wszystkim. Po prostu nie radzę.  Zakrywam twarz dłońmi, czując łzy w oczach i nie umiem dłużej powstrzymywać płaczu. Wydaje mi się, że lekarz wychodzi. A może to mój brat, bo słyszę trzask drzwi. Obracam się na bok i kulę. Niepewnie układam dłonie na  swoim płaskim brzuchu. Tam rozwija się życie... Nie mogę odebrać dziecku szansy na życie. Mimo wszystko. Mam brata, mam przyjaciół i wiem, że mi pomogą. Chociaż tak cholernie się boję. I jeszcze fakt, że jego ojcem jest Louis. Za Każdym razem gdy spojrzę na to maleństwo przypomni mi się brunet.
Zamykam oczy, powstrzymując łzy i próbując się uspokoić. Dlaczego Christophe wyszedł? Właśnie teraz go potrzebuję, boję się tej rzeczywistości jaka mnie spotyka. Wiem tylko, że mimo moich błędów muszę walczyć chociaż dla tego dziecka. Jest niewinne. Słyszę jak lekarz jeszcze coś do mnie mówi, ale do mnie to już nie dociera. Pogrążam się we własnych myślach. Przygnębiona, a zarazem przerażona nowym wyzwaniem zasypiam, odcinając się od tego.
Gdy podnoszę powieki dostrzegam Christophe'a. Siedzi pod ścianą z kamiennym wyrazem twarzy. Nie mam pojęcia co myśli i to mnie przeraża. Zerkam na zegarek, jest dziewiąta piętnaście rano. Czuję się wyspana, ale jestem zmieszana tą sytuacją i chyba po prostu głodna. Nerwy pożytkują dużo mojej energii. Poprawiam się i powoli siadam, a brat od razu na mnie patrzy. Podnosi się i sztywno podchodzi do łóżka.
– Powiedz coś... – proszę cicho.
Już wolę, żeby krzyczał niż tak na mnie patrzył.
– Nie mam zamiaru o tym rozmawiać w szpitalu. Masz się uspokoić i wrócić do domu. Zajmę się wszystkim – pochyla się i poprawia mi poduszkę.
– Nie jesteś zły? – łapię jego rękę.
– Nie. Jestem wściekły – syczy przez zęby.
Zabieram dłoń i spuszczam wzrok. Potrzebuję jego wsparcia, a nie nerwów, które mi funduje. To on jest tutaj jedynym mężczyzną na jakim mogę polegać w każdej sytuacji. Nawet tej najgorszej i musi okazać zrozumienie.
– Wiesz co? Rozczarowałaś mnie. Jesteś w ciąży przez Nie odpowiedzialność. Na dodatek z tym człowiekiem!
– Sam wepchałeś mnie w jego łapy – nie wytrzymuję.
– Dobrze wiedziałaś po co – warczy i uderza nogą w krzesło.
Zły przeczesuje swoje włosy obiema dłońmi. Chodzi od ściany do łóżka i z powrotem. Widzę jego napięte mięśnie i zaciśniętą szczękę. Widok wściekłego Christophe’a boli mnie, a zarazem denerwuje. Nie powinien tak reagować, musi mnie zrozumieć.
– Więc? – pytam, patrząc na niego i zaciskając palce na kołdrze. ­– Mam się wyprowadzić? Bo na pewno nie pozbędę się dziecka.
Kładę dłoń na brzuchu w geście poparcia tego, co powiedziałam. Nie pozwolę skrzywdzić bezbronnego życia z własnej głupoty. Nawet mój brat nie byłby w stanieć zmusić mnie do tego. Są rzeczy ważne i ważniejsze – dziecko teraz jest najważniejsze.
– Zamilcz – patrzy na mnie. – W tym momencie zrób tylko to. Porozmawiamy jak stąd wyjdziesz.
Zamykam oczy i opadam na poduszki. Dlaczego byłam taka głupia? Teraz ponoszę konsekwencje i próbuję sobie z tym radzić. Gdyby chociaż zadzwonił, spróbował to wytłumaczyć, przeprosić… Nie wiem, może umiałabym wybaczyć. Nie mogę myśleć o Louisie. Muszę myśleć o swoim zdrowiu i przyszłości z dzieckiem. Jeśli mój brat mi nie pomoże, poradzę sobie sama – jakoś, nie wiem jak.
W szpitalu jestem niecały tydzień. Dostaję cały kanon witamin i mogę wracać do domu. Oczywiście przyjeżdża po mnie Christophe. Odkąd wiadomo o dziecku prawie w ogóle ze mną nie rozmawia. Dzisiaj jednak wydaje się być w nieco lepszym humorze.

***
Siedzimy razem przy stole i jemy naleśniki z dżemem. Niall ogląda wiadomości rozparty na kanapie, żadne sobie nie przeszkadza.
– Jak się czujesz? – pyta Christophe, biorąc kubek z kawą.
Poprawiam się na drewnianym krześle i przesuwam palcami po stole, zastanawiając się nad odpowiedzią. W sumie sama nie wiem. Rano było mi trochę niedobrze, ale to z głodu. Zapomniałam zjeść kolacji i miałam konsekwencje. Na szczęście mój brat od razu mnie poratował. Teraz czuję się w miarę dobrze, więc kiwam głową i uśmiecham się tylko.
Przesuwam wzrokiem po kuchni w jasnych kolorach. Jest kompletnie inna niż ta w naszym domu, mniej nowoczesna. Meble są z ciemnego drewna, dębowe i klasyczne. Sprzęty są pochowane i nie widać prawie niczego na blatach. Przez dwa dni od powrotu ze szpitala mój brat wyręcza mnie we wszystkim, ale mało co ze mną rozmawia. Może dzisiaj nastąpi przełom skoro sam zagadał?
– Chciałabym żeby to był chłopczyk, wiesz? – odzywam się spokojnie. Biorę szklankę z wodą i przykładam do ust. Rękawem za dużego swetra wycieram brodę na którą dostało się kilka kropel. – Żeby był podobny do ciebie.. Jjeśli kiedyś będę miała córkę, będzie miała kogoś takiego jak ty.
Patrzę na brata, a on w końcu się uśmiecha. Tęskniłam za tym. Tak bardzo nie lubię, kiedy jest na mnie zły, gdy chodzi wściekły. Mój kochany Christophe wraca.
– Zajmę się wami, skarbie – wyciąga do mnie rękę. – Obiecuję, że nie będzie żadnych nerwów do końca ciąży. Urodzisz zdrowe dziecko i będziesz bezpieczna. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Wstaję i okrążam stół podchodząc do blondyna. Siadam na jego kolanach i mocno się przytulam. To jest mi właśnie teraz potrzebne, jego ciepło i czułość. Otacza mnie ramionami, całując po włosach, a ja zamykam oczy, opierając głowę o ramię chłopaka.
– Kocham cię – mówi cicho. – Może byłem zły, ale tobie zawsze pomogę.
Uśmiecham się pod nosem. Odczuwam przypływ nadziei. Może jednak nie będzie tak źle? Pomimo złamanego serca wszystko inne się ułoży. Czas leczy rany i właśnie na to muszę poczekać. Zawsze po burzy wychodzi słońce. Prawda?
– Lekarz powiedział ci, który to tydzień? – pyta Christophe i wkłada mi do ust kawałek naleśnika.
– Koniec piątego… – odpowiadam z pełną buzią.
– Słyszałeś, Niall? – zwraca się do przyjaciela. – Niedługo będziesz robił pokoik.
Horan tylko macha na nas ręką coś tam mamrocząc pod nosem.
– I potem zacznie się zmienianie pieluch, Niall. Budzenie się przez płacz w nocy –
 ciągnie mój brat z cwanym uśmiechem.
– To nie moje – odpowiada wreszcie na nas patrząc. – Wasze dziecko, wasz problem.
– Obawiam się, że jednak nie masz za dużo do powiedzenia.
– Jesteście wkurwiający – wyłącza telewizor i wychodzi trzaskając drzwiami.
– Kupię mu na gwiazdkę karnet  do spa. Wiesz, pierdolnie wszystko i wyjedzie w Bieszczady, czy coś.
– Niall w spa? – śmieję się.
Christophe uśmiecha się i daje mi kolejny kęs.
– No, w białym szlafroku, robiący sobie manicure. Kiedy sobie to wyobrażam... boli. Naprawdę ten obraz boli.
– Przestań – zatykam usta buzią żeby nie wypluć jej zawartości.
Blondyn kręci głową i kiedy przełykam, karmi mnie dalej. Właśnie tak zapełniam cały żołądek, popijając wszystko herbatą. Christophe sprząta po nas, a ja idę ubrać spodnie.
Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Inaczej zanudzę się na śmierć nic tak nie robiąc. Jestem gotowa czytać książki, czego raczej nie robię, byleby nie siedzieć i się nie nudzić. Christophe nie pozwoli mi sprzątać, gotować czy cokolwiek takiego. Mam leżeć i odpoczywać. Wiem, że o mnie dba, ale można zwariować.
– Kochanie, idziemy na spacer? – zagląda do mojego pokoju, wyrywając mnie z myśli.
– Nie ma tu nic ładnego... – wie, że nie lubię tego miejsca i bardzo chciałabym wrócić do Londynu.
– Musisz powzdychać świeżego powietrza.
– Nie wystarczy przez okno? – pytam z nadzieją.
– Idziemy – mówi stanowczo.

Wzdycham i ubieram kurtkę oraz buty. Nie jest ciepło, a ja nie chcę być chora. Zrezygnowana wychodzę Z Christophe do parku, ponieważ nie mam innego wyjścia. Zaciągnąłby mnie tam siłą.

niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 1 częśc II

Siedzę w ramionach Christophe'a już prawie godzinę. Nie chcę pozwolić mi się ruszyć odkąd zemdlałam. Od razu zaczęło się wymyślanie mi chorób. To prawda trochę schudłam przez ostatni czas, ale to nic strasznego. Przez dwa tygodnie zafundowali mi stres. Nie dało się tego uniknąć. Cały czas żyję na tabletkach i herbatach uspokajających. Mam wrażenie, że nie jestem w stanie przestać myśleć o tym co się stało. Nie sypiam, próbując zrozumieć Louisa. Dlaczego to zrobił? Czemu spędził ze mną tyle cudownego czasu, a potem... potem nas zdradził. Po prostu. Christophe nie kłamał, gdy to mówił. Inaczej nie mieszkalibyśmy teraz w Edynburgu.
– Muszę się napić… – podejmuję kolejną próbę wstania.
– Przyniosę ci, usiądź – mówi zdecydowanie mój brat i łapie mnie za rękę.
Podnosi się z łóżka i wychodzi. Wzdycham, zamykając oczy, bo czuję zmęczenie. I fizyczne i psychiczne. W ogóle mi się tu nie podoba. Chciałabym wrócić do Londynu, gdzie jest nasz dom. Chciałabym też cofnąć czas i nie angażować uczuć. Może wtedy nie bolało by tak bardzo jak teraz. Byłoby mi lżej. Za dużo włożyłam w to wszystko i nie umiem się pozbierać. Z każdym dniem jest mi trudniej. Nikt o tym nie rozmawia, wie, że wtedy będzie gorzej. Wiele nocy przeleżałam w łóżku obstawiając każde wyjście. A może… może jednak to pomyłka? Czy wtedy by nie zadzwonił? Nie mam żadnego połączenia od niego. Żadnego. Minęło czternaście dni. To dużo czasu…
Zanim blondyn wraca do mnie z piciem ja zasypiam. Od razu po obudzeniu idę do łazienki. Załatwiam się i rozbieram, żeby wejść pod prysznic. Odkładam rzeczy na kosz do prania i rozczesuję włosy z warkocza. Jestem już w kabinie, kiedy czuję jak kręci mi się w głowie. Opieram dłonie na kafelkach, zamykając oczy. Co się znowu dzieje? Biorę kilka głębokich oddechów, ale to nic nie daje. Przed oczami pojawiają się mroczki, a w uszach zaczyna szumieć. Zsuwam się po ścianie kabiny i chowam głowę między kolanami. Woda uderza o moje ramiona rozpryskując się. Dokładnie słyszę jej dźwięk, to tak bardzo mnie denerwuje. Zawroty nie ustają, a mnie zaczyna być niedobrze. Do mojego mózgu dociera jeszcze dwa dźwięki i nie wytrzymuję. Zaczynam głośno krzyczeć, ale szybko urywa to salwa mdłości. Potem wszystko dzieje się chaotycznie. Do łazienki wpada mój brat i wyciąga mnie spod prysznica. Owija mnie ręcznikiem i zaraz do środka wbiega Niall. Kiedy Christophe mnie wynosi, Niall tam zostaje.
Opieram głowę o jego ramię i krzywię się czując nieprzyjemne skurcze w brzuchu. Bardzo nie chcę znowu wymiotować.
– Jedziemy do lekarza – mówi stanowczo i podaje mi bieliznę. Odwraca się, bym mogła ją założyć.
– Nie chcę – chrypię, zakładając już dresy.
– Nie masz tu nic do gadania – bierze bluzę z walizki, bo jeszcze się nie rozpakowałam, i mi ją podaje. Szary materiał od razu przypomina mi do kogo należy.
Ogarnia mnie zarówno złość jak i potworny ból. Szybko się zrywam i biegnę do łazienki czując, że znowu będę wymiotować. Wpadam na Nialla, który od razu się odsuwa. Pochylona nad toaletą wypluwam ze siebie wszystko, co mogę. Wykończona opadam na kafelki, a przez moje ciało jeszcze chwilę przebiegają torsje. Chłopcy pomagają mi wstać i dotrzeć do samochodu. Noga za nogą wlokę się do Astona. Christophe zapina mi pas i siada za kierownicą. Niall nie jedzie z nami. Przez całą drogę, opieram skroń o zimną szybę, co przynosi mi niewielką ulgę. Chciałabym zasnąć na kilka dni i dobrze odpocząć. Chyba ktoś musiałby mi podać końską dawkę leków na sen. Na razie mam nadzieję, że omdlenia i mdłości przejdą.
Mijamy najbliższy szpital, a ja marszczę brwi. Czemu jedzie dalej? Skołowana i zmęczona nie mam siły go zapytać. W końcu Christophe zatrzymuje się przed nową kliniką, zapewne prywatną. Wysiada i obchodzi auto, wyciągając mnie z niego. Oplatam jego szyję rękoma, by nie spaść.
– Zaraz ci pomogą – szepcze zmartwiony i niesie mnie do środka.
Równi z pokonaniem progu kliniki uderza we mnie ciepło. Temperatura w środku jest znacznie wyższa niż na zewnątrz. Dla mnie jednak to nic dobrego. W jednej sekundzie zalewają mnie poty.
nie byłam chora, moja odporność należała do tych lepszych. Jednak jeśli człowieka coś złapie to na raz wszystko. Christophe nie czeka do rejestracji. Nie wiem jak to robi, zapewne swoim urokiem, ale jesteśmy w gabinecie już chwilę później. Kładzie mnie na leżance i czeka. Gdy przychodzi lekarz, kłóci się z nim i zostaje ze mną w gabinecie.
– Mdleje od kilku dni i wymiotuje. Jest bardzo słaba – wyjaśnia mój brat.
– Muszę zadać pana siostrze kilka pytań, więc proszę wyjść – odzywa się mężczyzna w średnim wieku.
– Nigdzie nie idę – warczy i łapie mnie za rękę.
– Christophe, proszę... – mówię słabo.
Kręci głową i całuje mnie w czoło. O dziwo słucha. Wychodzi z gabinetu, ale wiem, że niechętnie.
– Czy zażywa pani na stałe jakieś leki? – pada pierwsze pytanie.
– Nie - odpowiadam i zamykam oczy, bo światło razi mnie bardziej męcząc.
– Tabletki antykoncepcyjne również nie? – upewnia się.
Kręcę głową, przypominając sobie, że miałam zacząć. No, ale teraz już nie mam takiej potrzeby. Zostawił mnie.
– Współżyje pani? – pyta zapisując coś.
– Już nie – odpowiadam cicho.
– Ale rozumiem, że już to pani robiła. Zrobimy podstawowe badania.
Nie kłócę się, bo chcę, żeby mi pomógł. Skoro dalej mam tak chudnąć przez stres, mdleć i nie spać po nocach, to niech coś wymyślą. Kładą mnie na sali obserwacji i pobierają krew.
Christophe trzyma moją dłoń w swojej. Cały czas jest przy mnie. Zmartwiony co chwila pyta czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebuję. Zapewniam go, że jest dobrze, jestem po prostu zmęczona. Blondyn delikatnie całuje mnie w czoło, a ja uśmiecham się lekko i zamykam oczy, żeby zaraz zasnąć.
~Louis~
Leżę na nie wygodnym łóżku, patrząc w sufit. Nie śpię już drugą noc i nie jestem w stanie myśleć. Co chwila słyszę za kratami policjantów, klawiszy... Rozmawiają, pilnują i mają nas wszystkich za najgorszych. Co tu robię jest bardzo dobrym pytaniem. Dziś chyba nie potrafię na nie odpowiedzieć przez zmęczenie. To wszystko była chwila. Wpadli i jak śmiecia zabrali bez słowa wyjaśnienia.
Mija godzina za godziną, minuta za minutą. Dzień za dzień - wszystkie takie same. Nie różnią się niczym. Od kiedy dwa tygodnie wylądowałem w celi, myślę jedynie o Hollyday. Dlaczego mi ją zabrali? Zostałem zupełnie sam, walcząc z prawem.
Pamiętam tam ten dzień, gdy wróciłem do niej... Gdy zastał mnie tylko jej ojciec i Styles. Żyję. Nie mierzył we mnie. W tamtej chwili zamarłem. Słowa padły w moją stronę, huk rozległ się po całym domu, a ja nie dostałem. Malik upadł na podłogę, trzymając się za brzuch. Krew była wszędzie. Nie  zauważyłem, a zostaliśmy we dwójkę. Broń leżała przy mnie, gdy klęczałem chcąc ratować mu życie.                      
Ręce brudne w krwi.                      
Łzy wściekłości na policzkach.
Nierówny oddech.
Prośba.
Krzyk.
Szept.
Strach.
Nienawiść.
Nadzieja.
Syreny policyjne.
Obrazy w mojej głowie, wracające do mnie. Mój umysł się obudził i zaczął pracować.
Kajdanki na moich rękach, chłód metalu na nadgarstkach. Ból tlił się w tyle głowy, kiedy wyprowadzali mnie z domu. Nie słuchali, gdy prosiłem o karetkę. Chciałem mu pomóc. Chciałem mu tylko pomóc. Jakby nie patrzeć to ojciec mojego aniołka i wiem jak bardzo bolesne byłoby gdyby Malik nie przeżył. Nie chciałem, żeby cierpiała.
Teraz nawet nie mam pojęcia co u niej, gdzie jest i co czuję. Niczego nie wiem, będąc tutaj. Na to, że ktoś mnie będzie odwiedzał też nie liczę. Postępowanie trwa już dwa tygodnie z prostej przyczyny. W aktach istniałem jako duch. Będą prowadzić dwie sprawy. Mojej śmierci i próby zabójstwa. Nie chcę się ciągle dręczyć i dlatego znalazłem jeden pozytyw. Mianowicie mam tu czas na przywrócenie pamięci. Przychodzi mi to z trudem, lecz łatwiej się skupiam. Oczywiście wtedy, gdy nie jestem tak zmęczony jak dziś. Umiem przywołać obrazy z dzieciństwa, czasów liceum a nawet studiów. Znam twarze różnych osób, ale nie potrafię określić czym się zajmowałem. Najwidoczniej jeszcze muszę poczekać.

Najbardziej ze wszystkiego marzę o moim aniołku. Chciałbym zobaczyć ten piękny, delikatny uśmiech. Chciałbym poczuć malutkie, filigranowe dłonie na moim ciele. A potem... potem chciałbym musnąć jej malinowe wargi, dotknąć drobnego ciała i kochać się z nią. Kochać ją. Dzień. Noc. Chciałbym wiedzieć, że jest bezpieczna bez żadnego wpływu innych osób i mieć pewność, że już zawsze będziemy razem. Wieczność może istnieć, jeśli ma się z kim ją dzielić.