piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział 18

~Hollyday~
Snuję się z kąta w kąt i nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. Wszędzie mi źle, wszędzie mi coś nie pasuje. Towarzystwo chłopców i mojego brata najbardziej. Już trzy dni nie ma Louisa, a smsy to nie wszystko. Jeszcze tato przyjechał z jakąś swoją kolejną panienką. Ani trochę jej tu nie chcę. Jest zabawką więc powinna gdzieś leżeć schowana, a nie panoszyć się po moim domu. Przeszkadza mi. Ona mi przeszkadza, brat mi przeszkadza, talerze w zlewie również mi przeszkadzają. Nie dbam nawet o swój strój. Chodzę w dresie, bez makijażu i nie posiadam żadnego planu.
Sophia we wtorek chce się spotkać – odmawiam.
W środę idę na spacer. Szybko wracam, zaczyna padać.
W czwartek tata zabiera mnie na zakupy. Uciekam mu z galerii, kiedy tylko mam okazję.
W piątek dostaję kazanie na temat swojego zachowania. Nie słucham, błądzę myślami daleko.
W sobotę mam już serdecznie dość. Wsiadam w samochód i jadę do domku. Klucze leżą pod doniczką. Tak jak je zostawiliśmy.
W niedzielę nie ruszam się z sypialni, w której się kochaliśmy. Czemu mam wrażenie, że nie wróci? Czemu czuję tę cholerną pustkę? Martwię się, choć do mnie pisze. O… Nie. Jednak nie. W piątek przestał. Jestem tak bardzo przywiązana, że to zaczyna być chore. Christophe tak powiedział, ale nie chce zdawać sobie z tego sprawy. Teraz tylko w towarzystwie Louisa jest mi dobrze. Mimo głupich sprzeczek, wiem, że na nim mogę polegać. Christophe mnie zawiódł w tym miesiącu za dużo razy. Co się dzieje z moim bratem? Albo… co się dzieje ze mną?
Wychodzę spod cieplej pościeli i podchodzę do okna. Od rana pada deszcz. Pogoda idealnie odzwierciedla mój humor. Opieram się rękami o parapet i staram się zobaczyć coś oprócz kropel spływających po szybie. Chyba jednak nie jestem w stanie. Pada zbyt mocno. Wzdycham cicho i przechodzę do kuchni, czując głód. Jak długo będę jeszcze jadała sama?
Biorę co mi wpadnie w ręce i wrzucam do miski. Następnie dodaje kilka jajek i smażę to wszystko.
Siadam z talerzem przy stole. Zauważam stos kartek zapisanych przez pismo Louisa. Jakieś teksty piosenek. Dokładnie to urywki. Dokładnie czytam każdą z nich. Podają mi się. Nawet bardzo. Niektóre linijki od razu zapamiętuję.
Dla Hollyday
s z u k a m
na zatłoczonych ulicach
nieczynnych przystankach
w ciemnych bramach
sklepowych witrynach
między kartkami
podartych książek
w porannej kawie
wypalonym
setnym papierosie
s z u k a m
w stawianych chwiejnie krokach
w zapachu ubrań
ześlizgujących się z łóżka
we włosach
splątanych brakiem
w odmrożonych
niepewnych dłoniach

s z u k a m

zgubiłem
ciebie
a z tobą
i siebie
Spectre
Czuję rozchodzące się w moim sercu ciepło. Żadne pieniądze nie są warte tyle co te słowa. Myślę, że wróci niedługo i spełni obietnicę, a kiedy zamieszkamy razem nikt nie będzie mnie miał pod kontrolą. Zacznę brać życie w swoje ręce. To jest dobry pomysł. Odkładam kartki i kończę śniadanie. Niechętnie ubieram się, aby wrócić do domu. Wszyscy śpią po nocnych wyścigach, tego łatwo się domyślić. Cicho zamykam za sobą drzwi i dosłownie na palcach pokonuje schody na piętro. Powoli wchodzę do sypialni brata i widząc go śpiącego uśmiecham się pod nosem. Zdejmuje sweter, buty i spodnie. W koszulce i majtkach wchodzę pod kołdrę obok blondyna. Potrzebuję jego bliskości, a tylko śpiący nie sprawia, że mam ochotę go zabić. Nie porusza się, kiedy kładę się obok. To dobrze. Wtulona w jego rozgrzany tors zamykam oczy i wyłączam myślenie.
~*~
Otwieram oczy i mrugam kilkakrotnie. Jest mi strasznie nie wygodnie, więc przeciągam się i ziewam. Moje ręce uderzają w szybę. Jeczę głośno, szybko siadając. Co jest? Dlaczego jestem w Astonie? Niall prowadzi, a Christophe śpi na miejscu pasażera. Jest ciemno, a drogę oświetlają lampy auta.
- Hej - uderzam Nialla w ramię. - Co wy robicie? Gdzie jedziemy?
- Śpij - rzuca chłodno w moją stronę i skupia się na drodze. - Oszczędź nam wszystkim. Po prostu się zamknij i śpij Hollyday.
Otwieram szeroko oczy, nie wiedząc o co może mu chodzić. Patrzę na siebie i stwierdzam, że wzięli mnie w dresie. Tak jak zasnelam na kanapie w salonie. Louis nie ma już drugi tydzień, a oni robią mi wycieczkę.
- Mów - warczę. Jestem zła za to jak się do mnie odzywa.
Blondyn kompletnie mnie ignoruje. Gdy znów go trącam wyciąga jakąś szmatkę.
- Albo sama zaśniesz, albo ci pomogę.
- Co ty pierdolisz? - odchylam się na fotelu. - Niall! Christophe, obudź się! - krzyczę głośno.
- Kurwa.. - Horan uderza pięścią mojego brata w brzuch, przez co ten się budzi.
- Co ty znowu kombinujesz? - pytam prosto z mostu.
Christophe odwraca się i patrzy na mnie zamglonym spojrzeniem.
- Naprawdę mi przykro - mówi cicho. - On nas zdradził.
- Nie- kręcę głową. - Kłamiesz. Wiem, że kłamiesz.
- Przykro mi - powtarza i wraca do poprzedniej pozycji. - Niedługo będziemy w Liverpoolu. Za kilka dni polecimy do Edynburga. Tam zostajemy.
- Christophe, nie...- chcę krzyknąć, ale z moich ust wydostaje się jedynie szept.
Nikt mi nie odpowiada, a ja nie jestem w stanie pojąć tego co powiedział. Przecież to nie jest możliwe. Do moich oczu napływają łzy. Nie powstrzymuje ich. Płacze wpadając w coraz większą histerię.
~Louis~
Wysiadam ze Spectre zmęczony, ale szczęśliwy, że pokonałem tyle kilometrów i bezpiecznie wróciłem do Hollyday. Poza tym zarobiłem sporą sumkę. To znaczy nie ja. Mój szef i jego ojciec. Nawet nie chcę widzieć tych pieniędzy więcej na oczy. Nie są mi potrzebne. Zabieram kopertę i kurtkę. Idę w stronę drzwi, mając nadzieję, że mała nie śpi. Pukam cierpliwie czekając. Opieram się ramieniem o ścianę i wzdycham. Szybciej do cholery. Niecierpliwie się z sekundy na sekundę.
Drzwi otwierają się, a w progu staje wysoki Mulat. Zayn Malik. Cudownie, właśnie jego chciałem zobaczyć od razu po przyjeździe. Podaję mu kopertę, a on nic nie mówiąc wpuszcza mnie do środka. Trochę zmieszany wolno idę w stronę salonu. Na jednym z foteli siedzi Styles, pijąc drinka. Co się tu kurwa dzieje?
- Zrobiłem co do mnie należało.- mówię chłodno. - Gdzie Hollyday?
- Nie ma i nie będzie - odpowiada jej ojciec. Podchodzi do barku i widzę jak nalewa do szklanki whisky.
- Gdzie jest Holly? - pytam po raz drugi. Coraz trudniej jest mi utrzymać emocje na wodzy.
- Biedny, zakochany Louis Tomlinson - odzywa się Harry. - Policjant Scotland Yardu, zmarły w ubiegłym roku w czerwcu. Ciało Nie odnalezione. Przyczyna zgonu nieznana.
- Parszywy oszust - Malik zaciska pięści patrząc na mnie. Czego oni ode mnie znowu chcą?
- Chyba się nie rozumiemy - mówię przez zęby.
- Moja córka jest już daleko. Bezpieczna zdala od ciebie. Nie masz szans jej znaleźć. Zresztą.. - uśmiecha się złośliwie. -.. ona nie chce cię już znać.
Ruszam w jego stronę wściekły. Łapię Malika za koszulę, a za plecami słyszę śmiech.
- Dobra gra, Tomlinson. Bardzo dobra. Ale możesz już przestać. Jesteś zdemaskowany.
Zaciskam mocniej palce. W głowie mam cholerny natłok myśli.
Nie wiem o czym mówią, ale z drugiej strony to może być prawda. To ma sens.
Wszystkie urywki wspomnień zgadzają się. Odpycham mulata od siebie i robię kilka kroków w tył. Łapie się za głowę usilnie chcąc przywołać kolejne wspomnienia. Słyszę charakterystyczny dźwięk przeładowywania pistoletu. Podnoszę wzrok na Stylesa trzymającego broń.
- To koniec, Tomlinson. Wygrałem.
Huk strzału odbija się od ścian, kończąc grę.

Koniec części 1


Chciałam oświadczyć, że wyłączam opcję komentowania anonimowo, gdyż jedna z was jest bardzo niekulturalna, nachalna i upierdliwa. Bo spamowanie nie jest oznaką kultury.

piątek, 1 kwietnia 2016

Rozdział 17

~Louis~
Na górze rozlega się melodia pianina, więc mogę się domyślać, że jej brat gra. Stoję w salonie z Hollyday i zapewniam ją, że wrócę. Jutro wyjeżdżam w trasę i nie jestem za bardzo zadowolony. W bagażniku mojego Spectre jest specjalny schowek, gdzie będą narkotyki. Tego naprawdę nie da się tak łatwo znaleźć. Nawet pies nie poczułby zapachu. Uda mi się. Innej opcji nie przewiduje. Chociaż nie chcę się rozstawać z moją maleńką. Przyciągam ją do siebie i całuję. Dłonie układam na jej biodrach, lecz szybko zmieniają miejsce na ten seksowny tyleczek. Muzyka cichnie, a ja słyszę kroki. Hollyday wydaje się tym nie przejmować. Ciasno oplata moją szyję, oddając pocałunek. Podnoszę powieki i kątem oka dostrzegam jej braciszka w progu. Zaciska pięści i jest wręcz wściekły. Uśmiecham się pod nosem i przeradzam w pocałunek w jeszcze bardziej namiętny. Ściskam pośladki dziewczyny, a ona jęczy w moje usta.
– Dosyć – warczy Christophe.
Brunetka odskakuje ode mnie przestraszona i odwraca się do blondyna. Nie zdąża jednak nic powiedzieć, bo ten już jest przy mnie z pięściami.
– Bierz łapy od mojej siostry – zaciska palce na mojej koszulce i pcha mnie na ścianę. Uśmiecham się drwiąco w odpowiedzi.
– Christophe, zostaw go! – krzyczy dziewczyna. Chyba przejmuję się tym wszystkim najmniej z całej naszej trójki.
Bez słowa kiwam głową i wychodzę za nim. Oczywiście zaraz po nas biegnie Holly.
Kiedy Christophe wpuszcza mnie do sali przygotowanej pod strzelanie, sam zatrzymuje się w progu i blokuje siostrze wejście.
– Wpuść mnie tam, idioto! – wrzeszczy uderzając go z całych sił.
No takiej złej to jej już dawno... chyba nigdy jej takiej nie widziałem. Hollyday przeważnie jest spokojna i jedynie potulnie kiwa głową. Zwłaszcza, kiedy je brat coś każe. Lub ojciec. Nigdy się nie przeciwstawia, więc co się dzieje tym razem? Zaskakuje mnie, naprawdę.
– Idź stąd – warczy Christophe i odpycha ją, zatrzaskując drzwi.
Odwraca się i patrzy na mnie.
Czego chcesz? Gadaj mówię chcąc to szybko załatwić.
– Bierz broń i strzelaj – mrozi mnie wzrokiem. – Ona nie będzie twoja. Nie zasługujesz na nią w żaden sposób. Niedługo ją skrzywdzisz, a moje słowa okażą się prawdą.

Jestem ci potrzebny, ale chętnie byś się mnie pozbył kpię. To musi być straszne, taka bezradność.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. Przed snem wymyślam sto sposobów jak cię zabić.
Biorę ten pieprzony pistolet do ręki i mocno zaciskam na nim palce. Wkurwił mnie, naprawdę. Myślę, że może decydować za Holly i za mnie.  Pracuję dla niego, ale jestem dorosły i nie potrzebuję rad tego gówniarza.
Staję w odpowiednim miejscu i wymierzam broń w planszę. Strzał. Huk. Strzał. Huk. Strzał. Huk. Nawet nie patrzę na wyniki moich strzałów. Rzucam w niego tym gnatem i zmierzam do wyjścia. Zrobiłem co chciał.
– Stój – mówi zimnym tonem głosu, przykładając rozgrzaną lufę do moich pleców.
Zatrzymuję się i prostuję. Czego jeszcze do jasnej cholery? Teraz mnie zabije? Raczej wątpię.
– Kim ty kurwa jesteś? – uderza mnie w łopatki i odsuwa broń. Popycha mnie mocnym ruchem. – Kim?! FBI? Scotland Yard? A może zwykły pies? Pytam!
– Chyba ponosi cię wyobraźnia – śmieję się.
Christophe zamierza się i uderza mnie pięścią. Okej, zdenerwował mnie jeszcze bardziej. Wycieram krew i nie zastanawiając się, oddaję mu.
To nie jest dziecinna przepychanka na żarty. Bilibyśmy się dopóki któryś by nie odpadł gdyby nie Liam. Wpada między nas i razem Niallem nas rozdzielają.
– Dowiem się – warczy Christophe, kiedy ja ocieram twarz. – Za łatwo cię tu wpuściliśmy
Patrzę na niego z politowaniem i przysięgam, że jeszcze by dostał, ale Liam mnie wyprowadza. Wyrywam się brunetowi i szybko idę do łazienki. Obmywam twarz zimną wodą, aby chwilę później spojrzeć w odbicie. Rozwalił mi znowu łuk brwiowy. Świetnie.
Zamykam oczy i wzdycham. Kiedy strzelałem miałem uczucie, że faktycznie już to kiedyś robiłem. Wiedziałem, gdzie przeładować, jak spojrzeć i kiedy strzelić. Nie miałem problemu. Teraz pytanie jest jedno. Kim naprawdę jestem.
– Louis? – słyszę zza drzwi zaniepokojony głos mojego aniołka. – Proszę otwórz...
Sięgam po ręcznik i wycieram twarz oraz ręce. Syczę z bólu pod nosem, idąc otworzyć.
Pierwsze co to widzę przerażoną twarz Holly.
– Tak bardzo cię przepraszam.
– Ustalmy coś. W tym związku ja jestem facetem, okej? I to co odpierdala twój brat, to nie jest twoja wina, więc się nie obwiniaj – kładę dłonie na jej biodra.
­– Naprawdę nie wiem co się z nim dzieje – kręci głową pocierając swoje skronie.
– Nocujesz u mnie? – pytam.
Chcę jak najszybciej stąd wyjść. Nie zamierzam spotkać dzisiaj jej braciszka.
- Tak - odpowiada od razu.
- Tylko weź rzeczy - proszę.
- Daj mi pięć minut - znika na schodach w domu, a ja czekam na nią w aucie.
Wieczorem leżymy razem na kanapie. Gniecie mi żebra, ale nie będę narzekać. Wciska mi do ust na zmianę lody, popcorn i paluszki. Mieszanka trochę wybuchowa.
Pozwalam jej na to wszystko skoro sprawia jej to jakiegoś rodzaju przyjemność.
Kładę dłonie na jej pupie i przyciągam ją bliżej. - Starczy mi już - mówię.
- Masz jazdę na mój tyłek - stwierdza teraz wpychając słodycze do swojej buzi.
- Jest seksowny - uśmiecham się. - Proszę, nie słuchaj go jak kiedyś. Jutro wyjeżdżam i dobrze wiem, że w pięć minut owinie cię wokół palca - odgarniam włosy z buzi mojego aniołka.
- Wcale nie - oburza się. - Umiem sama za siebie myśleć.
- Pewnie dlatego tak łatwo tobą manipuluje - mówię z ironią.
Uderza mnie w ramię i obrażona schodzi ze mnie. Bierze lody i siada w fotelu nawet na mnie nie patrząc.
Poprawiam się na kanapie i patrzę na nią, kładąc ręce pod głową. On ma na nią wielki wpływ. Zbyt wielki. Boję się, że kiedyś po prostu ją stracę. Christophe do tego dąży. Chce nas rozdzielić, bo ją kocha w ten swój chory sposób. Holly nie jest świadoma jego manipulacji i zaczynam wątpić czy kiedykolwiek przejrzy na oczy w tej sprawie.
- Nie obrażaj się o prawdę. Sama pomyśl jaką macie popieprzoną relację - podnoszę się. Nie zamierzam przepraszać. Do niej musi to dotrzeć. - Myślisz, że dlaczego się biliśmy? Bo jest zazdrosny i ma urojenia.
- Jest moim bratem, a ty chłopakiem. Umiem to odróżnić... Nie dam mu się od ciebie odciągnąć, ale wszystko co robi to dla mojego dobra. Ja to po prostu wiem Louis.. - patrzy na mnie gestykulując. Całą ją nosi, jakby zaraz miała wybuchnąć.
- On cię kocha, Holly! - krzyczę. - Rozumiesz? Kocha. Jak mężczyzna kobietę. Będzie chciał więcej.
- Przestań! - piszczy i zatyka uszy jak małe dziecko.
Kręcę głową i wchodzę do kuchni. Nie ma co z nią dyskutować.
Opieram się o blat i głęboko oddycham. Muszę się uspokoić bo inaczej nic dobrego z tego nie będzie. Patrzę przez okno i widzę jak brunetka wychodzi na parking i opiera się o moje auto. Po chwili wyciąga i zapala papierosa. O nie. No chyba ją Bóg opuścił. Ja mogę. Ona nawet niech się nie waży. Jeszcze bardziej zły zabieram bluzę i zbiegam na dół. Nieważne, że nie mam butów. Kogo to obchodzi? Podchodzę do niej nabuzowany i zabieram papierosa. Mrozi mnie wzrokiem, no i bardzo kurwa dobrze. Sadzam ją na masce wkładając szluga do ust.
- Oddawaj - warczy praktycznie przez nie poruszając wargami.
- Jeszcze słowo - mówię niewyraźnie, a po chwili wypuszczam dym. Wyrzucam papierosa gdzieś na ziemię. - Nie ma palenia.
- Nie po to wyszłam żebyś za mną przylazł - zakłada ręce na piersi i patrzy w bok.
- Nie po to po co - przedrzeźniam ją.
- Zostaw mnie - próbuję mnie odepchnąć, ale słabo jej to wychodzi v
Łapię jej nadgarstki, a mam więcej siły, i nie pozwalam na żaden ruch.
- Jesteś tak samo nieznośny jak on.
- Popatrz, mamy coś wspólnego ze sobą - drwię.
- Obstawiałam raczej sex niż kłótnie dzień przed twoim wyjazdem. - mówi znacznie ciszej. - Ale patrz co zrobiłeś. Dobrze. Przynajmniej będziesz wyspany.
- Zawsze to może być seks na zgodę. Nie ma sytuacji bez wyjścia - wzruszam ramionami. - Pozwól, że zacytuję. Kiedy Bóg drzwi... - zakrywa mi usta ręką.
- Zamknij się. Za chwilę będziesz chory - zauważa moje bose stopy. Coś tam jeszcze pieprzy i w końcu ją przepuszczam przez co oboje wracamy do mieszkania.
Zamykam za nami drzwi i ściągam bluzę. Gwałtownie podnoszę małą, przez co ta piszczy i łapie się mojej szyi.
- Obrażona, tak? Na mnie? - szczypię ją w tyłek, więc podskakuje. - No to zaraz zobaczymy, małpo - wchodzę do sypialni.
- Postaw mnie ty... ty... - nie potrafi nic wymyślić.
- Zacięłaś się jak stara płyta gramofonu - rzucam ją na łóżku.
- Nie na szans - łapie poduszkę i we mnie rzuca. - Nawet mnie nie dotkniesz.
Odchylam głowę do tyłu i śmieję się. Podnoszę swoją koszulkę, teraz to ona nią dostaje. Robi się czerwona na twarzy ze złości co jest cholernie śmieszne. Takie małe coś jest bardzo złe. Straszne nie może być to jest śmieszne.
Pochylam się nad nią, zaczynając śmiać. Wygląda jak burak, przysięgam. - Okresu dostaniesz - mówię jej do ucha.
- Spadaj - odpycha moją twarz od siebie.
Kładę się na plecach i nie umiem się uspokoić. Jest przecudowna. Bierze bluzkę którą oberwała i zaczyna mnie nią dusić.
- Moja dziewczyna traktuje seks jak modlitwę. Odmawia - mówię, kiedy mi daje możliwość.
- Głupi jesteś - siada okrakiem na mojej klatce i mocno mnie całuje.
Oddaję pocałunki, uśmiechając się szeroko. Mam doskonały humor mimo spięcia z jej bratem.
Brunetka przeciąga sobie przez głowę bluzkę i rzuca gdzieś za siebie.
Siedzi na mnie i porusza biodrami, co łatwo nakręca mego kolegę. Oj on szybko działa. Siadam, nie odrywając się od jej ust. Rozpinam stanik dziewczyny i zsuwam go, aby potem rzucić na podłogę. Biorę w dłonie jej idealne piersi. Jęczy w moje usta i tylko dociska się do mojego krocza. Następnie pozbywamy się moich spodni. Dziewczyna nagle wstaje zostawiając mnie w samych bokserkach i z cholernym wzwodem. Staje przed łóżkiem z niewinnym uśmiechem i odwraca się tyłem rozpinając spodnie. Po chwili zaczyna je ściągać i pochylać się dając mi idealny widok. To jest anioł i diabeł w jednym. Wraca do mnie powolnym krokiem mocno poruszając biodrami. Klęka na łóżku tak i gdy do mnie dociera jest już również bez majtek. Muska jedynie moje usta i zsuwa się niżej. Pocałunkami tworzy ścieżkę przez tors aż do bokserek. Składam przez materiał kilka pocałunków na mojej męskości tylko po to by po chwili ściągnąć materiał i od razu wziąć mnie do buzi. Jestem trochę… bardzo zaskoczony nagłą pieszczotą. Tego jeszcze nie robiliśmy, a ja sam nie miałem pojęcia, że to jest tak przyjemne. Nie wydaje się, by miała doświadczenie, ale robi to powoli i cudownie. Naprawdę jestem na skraju. Jeszcze gdy podnosi wzrok i patrzy mi prosto w oczy nie przerywając.... Jestem skończony. Zaciskam palce na poduszce, tłumiąc jęk. Nie mam pojęcia, czy ją zaskoczyłem czy juz wiedziała. Przez chwilę chyba ma małe problemy, ale połyka wszystko i jeszcze wyciera kąciki ust.
- Boże... - biorę głęboki oddech, dochodząc do siebie.
- Powiedz coś... - odzywa się niepewnie.
- Chodź do mnie – proszę.
Uśmiecha się i wdrapuje na mnie łącząc nasze usta. Nie potrzeba mi długo, by znów być gotowym. To ona panuje nad sytuacją. Unosi biodra i nabija się na mnie głośno jęcząc. Opiera dłonie na moim torsie, poruszając się rytmicznie. Przesuwam rękoma po jej ciele. Całuję ją i dotykam. Siadam przez co wchodzę w nią pod innym kątem. Usta dziewczyny tworzą literkę o. Wbija palce w moje ramiona, a ja muskam ustami jej szyję. Jest najlepsza. Najpiękniejsza. Dochodzę kolejny raz, ale tym razem jest to znacznie lepsze  bo szczytuje razem z nią. Drży w moich ramionach, przytulając się mocno. Nie chcę jej puszczać. Tak mi dobrze.
- Wróć do mnie szybko... - mruczy.
– Wrócę - odgarniam jej włosy z buzi. - Uśmiech proszę.
Spełnia moją prośbę jednak wiem, że jest to wymuszony uśmiech i nie zobaczę innego aż do mojego powrotu. Dlatego nie zamierzam dziś iść po prostu spać. To może być długa noc. Ubieram się w spodnie dresowe, czarną koszulkę i zakładam bluzę adidasa, którą mam pod ręką. Dziewczynie podaję jej rzeczy.
Patrzy na mnie zdziwiona Czekając na jakieś wyjaśnienia.
- Wychodzimy - mówię tylko i idę do kuchni. Pakuję do plecaka jedzenie i picie.
Holly dołącza do mnie pięć minut później. Biorę klucze, dziewczynę za rękę i idziemy do auta.
Wsiadamy do auta i przed ruszeniem sprawdzam czy ma zapięte pasy. Gdy wszystko się zgadza odpalam silnik. Całą drogę pokonujemy w kompletnej ciszy.
Przynajmniej nie zalewa mnie pytaniami, gdzie jedziemy i po co. Jest ciekawska z natury. Teraz jednak cierpliwie czeka. Patrzy przez okno kompletnie zamyślona.
– Kochanie – kładę dłoń na jej udzie. – Gdzie tak odlatujesz?
– Tak tylko myślę… – mruczy cicho.
– O czym? – zwalniam, bo dojeżdżamy na miejsce.
– O nas – odpowiada szczerze i chyba w tym momencie orientuje się gdzie jesteśmy.
– Co jest z nami nie tak? – wjeżdżam w odpowiednią drogę.
– To nie to – odpowiada szybko.
– A co? – zatrzymuję się i łapię jej twarz w dłonie.
– Przez nich przeraża mnie to co do ciebie czuję. – gdy na mnie patrzy widzę, że jej oczy całe błyszczą.
– Co do mnie czujesz? – pocieram palcami jej policzek. Nie chcę, żeby płakała.
– Ja nie chcę cierpieć – kręci głową, a jej warga zaczyna drzeć.
– Nie będziesz cierpieć – przeciągam ją na kolana. – Skarbie, jesteś dla mnie bardzo ważna.
Układa swoją głowę na moim ramieniu wtulając się we najbardziej jak się da. Cicho szlocha, a ja nie potrafię zrozumieć czemu nagle się rozkleiła. Nie daję jej żadnych powodów do tego.
– Nie zostawiaj mnie – prosi niewyraźnie.
– Nie zostawiam, kochanie – całuję ją po włosach.
Przytrzymuję ją przy sobie i wychodzę z auta. Zamykam za nami drzwi i z brunetka na rękach kieruję się w stronę domku.
Jest we mnie wtulona, kiedy wchodzę do środka. Opieram się plecami o drzwi i stawiam Hollyday na podłodze. Nie lubię gdy jest taka smutna. Zwłaszcza, że teraz nie ma powodu. Przecież wszystko jest dobrze. Naprawdę jest dla mnie ważna i nie kłamałem. Czuję, że mam kogoś kto mnie tu zatrzyma.
Ściągam bluzę, a dziewczyna od razu ją przejmuje i zakłada na siebie.
- Już lepiej, maleństwo? - łapię jej dłonie i całuję kostki.
Kiwa głową i po jej oczach widzę, że rzeczywiście tak jest. Prowadzę ją do salonu i sadzam na kanapie. Słyszę jak cicho wzdycha.
- Kiedy wrócisz? - pyta już chyba setny raz o to samo.
- Jak najszybciej się da - kucam przed nią. - I wiesz co? Wtedy zamieszkamy razem. Nie obchodzi mnie opinia twojego brata, ojca, dziadka czy kuzyna.
- Mówisz poważnie? - wreszcie jest mi dane zobaczyć radość w tych cudownych oczkach.
Kiwam głową i głaszczę jej policzek. Trafiłem na cudowną dziewczynę. Nie żartuję ani nie przesadzam. Dała mi dużo szczęścia, chociaż czasem to tylko krótkie chwilę. Nie wiem kim jestem, nie znam siebie, a ona zaufała mi.
Ta noc jest dla nas cholernie ważna. Daje mi naprawdę dużego kopa na cały następny wyjazd. Wiem, że ktoś na mnie czeka i tęskni.