Hollyday
Od prawie
godziny jestem zmuszona oglądać sztuczki karciane mojego brata. Twierdzi, że to
na pewno poprawi mi humor. Już ma zaczynać kolejny pokaz, ale do sali wchodzi
lekarz. Podchodzi do mojego łóżka z plikiem kartek.
– Coś mi
dolega? – pytam niepewnie.
Patrzy na
mnie uważnie i zerka w dokumenty, poprawiając okulary w czarnych oprawkach.
Podsuwam się i siadam na łóżku, czekając.
– Wyniki
wykazały osłabienie organizmu. Choruje pani na anemię. Czas zacząć brać
witaminy i zdrowo się odżywiać. I skończyć ze stresem – wzdycha. – Prosiłbym,
aby teraz pan opuścił salę – zwraca się do Christophe'a.
– Jestem
jej bratem – oponuje blondyn. – Niech pan mówi – patrzę na lekarza i z obawą
kiwam głową.
W tym
momencie to jest kara. Nie spodziewałam się tego i nawet nie zastanawiałam
przez chwilę. Jak to teraz będzie wyglądać? Ledwo radzę sobie sama ze sobą, a
mam jeszcze dbać o dziecko... Uniknąć nerwów? Będzie jeszcze gorzej niż było.
Miliony scenariuszy, różnych wyjść, a ja nie będę wiedzieć co mam robić. To
jakaś paranoja. Czemu nagle co złe spotyka mnie? Nie radzę sobie z tym wszystkim.
Po prostu nie radzę. Zakrywam twarz dłońmi,
czując łzy w oczach i nie umiem dłużej powstrzymywać płaczu. Wydaje mi się, że
lekarz wychodzi. A może to mój brat, bo słyszę trzask drzwi. Obracam się na bok
i kulę. Niepewnie układam dłonie na
swoim płaskim brzuchu. Tam rozwija się życie... Nie mogę odebrać dziecku
szansy na życie. Mimo wszystko. Mam brata, mam przyjaciół i wiem, że mi pomogą.
Chociaż tak cholernie się boję. I jeszcze fakt, że jego ojcem jest Louis. Za
Każdym razem gdy spojrzę na to maleństwo przypomni mi się brunet.
Zamykam
oczy, powstrzymując łzy i próbując się uspokoić. Dlaczego Christophe wyszedł?
Właśnie teraz go potrzebuję, boję się tej rzeczywistości jaka mnie spotyka.
Wiem tylko, że mimo moich błędów muszę walczyć chociaż dla tego dziecka. Jest
niewinne. Słyszę jak lekarz jeszcze coś do mnie mówi, ale do mnie to już nie
dociera. Pogrążam się we własnych myślach. Przygnębiona, a zarazem przerażona
nowym wyzwaniem zasypiam, odcinając się od tego.
Gdy
podnoszę powieki dostrzegam Christophe'a. Siedzi pod ścianą z kamiennym wyrazem
twarzy. Nie mam pojęcia co myśli i to mnie przeraża. Zerkam na zegarek, jest
dziewiąta piętnaście rano. Czuję się wyspana, ale jestem zmieszana tą sytuacją
i chyba po prostu głodna. Nerwy pożytkują dużo mojej energii. Poprawiam się i
powoli siadam, a brat od razu na mnie patrzy. Podnosi się i sztywno podchodzi
do łóżka.
– Powiedz
coś... – proszę cicho.
Już wolę,
żeby krzyczał niż tak na mnie patrzył.
– Nie mam
zamiaru o tym rozmawiać w szpitalu. Masz się uspokoić i wrócić do domu. Zajmę
się wszystkim – pochyla się i poprawia mi poduszkę.
– Nie
jesteś zły? – łapię jego rękę.
– Nie.
Jestem wściekły – syczy przez zęby.
Zabieram
dłoń i spuszczam wzrok. Potrzebuję jego wsparcia, a nie nerwów, które mi
funduje. To on jest tutaj jedynym mężczyzną na jakim mogę polegać w każdej
sytuacji. Nawet tej najgorszej i musi okazać zrozumienie.
– Wiesz
co? Rozczarowałaś mnie. Jesteś w ciąży przez Nie odpowiedzialność. Na dodatek z
tym człowiekiem!
– Sam
wepchałeś mnie w jego łapy – nie wytrzymuję.
– Dobrze
wiedziałaś po co – warczy i uderza nogą w krzesło.
Zły
przeczesuje swoje włosy obiema dłońmi. Chodzi od ściany do łóżka i z powrotem.
Widzę jego napięte mięśnie i zaciśniętą szczękę. Widok wściekłego Christophe’a
boli mnie, a zarazem denerwuje. Nie powinien tak reagować, musi mnie zrozumieć.
– Więc? –
pytam, patrząc na niego i zaciskając palce na kołdrze. – Mam się wyprowadzić?
Bo na pewno nie pozbędę się dziecka.
Kładę dłoń
na brzuchu w geście poparcia tego, co powiedziałam. Nie pozwolę skrzywdzić
bezbronnego życia z własnej głupoty. Nawet mój brat nie byłby w stanieć zmusić
mnie do tego. Są rzeczy ważne i ważniejsze – dziecko teraz jest najważniejsze.
– Zamilcz
– patrzy na mnie. – W tym momencie zrób tylko to. Porozmawiamy jak stąd
wyjdziesz.
Zamykam
oczy i opadam na poduszki. Dlaczego byłam taka głupia? Teraz ponoszę
konsekwencje i próbuję sobie z tym radzić. Gdyby chociaż zadzwonił, spróbował
to wytłumaczyć, przeprosić… Nie wiem, może umiałabym wybaczyć. Nie mogę myśleć
o Louisie. Muszę myśleć o swoim zdrowiu i przyszłości z dzieckiem. Jeśli mój
brat mi nie pomoże, poradzę sobie sama – jakoś, nie wiem jak.
W szpitalu
jestem niecały tydzień. Dostaję cały kanon witamin i mogę wracać do domu.
Oczywiście przyjeżdża po mnie Christophe. Odkąd wiadomo o dziecku prawie w
ogóle ze mną nie rozmawia. Dzisiaj jednak wydaje się być w nieco lepszym
humorze.
***
Siedzimy
razem przy stole i jemy naleśniki z dżemem. Niall ogląda wiadomości rozparty na
kanapie, żadne sobie nie przeszkadza.
– Jak się
czujesz? – pyta Christophe, biorąc kubek z kawą.
Poprawiam
się na drewnianym krześle i przesuwam palcami po stole, zastanawiając się nad
odpowiedzią. W sumie sama nie wiem. Rano było mi trochę niedobrze, ale to z
głodu. Zapomniałam zjeść kolacji i miałam konsekwencje. Na szczęście mój brat
od razu mnie poratował. Teraz czuję się w miarę dobrze, więc kiwam głową i
uśmiecham się tylko.
Przesuwam
wzrokiem po kuchni w jasnych kolorach. Jest kompletnie inna niż ta w naszym
domu, mniej nowoczesna. Meble są z ciemnego drewna, dębowe i klasyczne. Sprzęty
są pochowane i nie widać prawie niczego na blatach. Przez dwa dni od powrotu ze
szpitala mój brat wyręcza mnie we wszystkim, ale mało co ze mną rozmawia. Może
dzisiaj nastąpi przełom skoro sam zagadał?
–
Chciałabym żeby to był chłopczyk, wiesz? – odzywam się spokojnie. Biorę
szklankę z wodą i przykładam do ust. Rękawem za dużego swetra wycieram brodę na
którą dostało się kilka kropel. – Żeby był podobny do ciebie.. Jjeśli kiedyś
będę miała córkę, będzie miała kogoś takiego jak ty.
Patrzę na
brata, a on w końcu się uśmiecha. Tęskniłam za tym. Tak bardzo nie lubię, kiedy
jest na mnie zły, gdy chodzi wściekły. Mój kochany Christophe wraca.
– Zajmę
się wami, skarbie – wyciąga do mnie rękę. – Obiecuję, że nie będzie żadnych
nerwów do końca ciąży. Urodzisz zdrowe dziecko i będziesz bezpieczna. Wszystko
będzie dobrze. Zobaczysz.
Wstaję i okrążam
stół podchodząc do blondyna. Siadam na jego kolanach i mocno się przytulam. To
jest mi właśnie teraz potrzebne, jego ciepło i czułość. Otacza mnie ramionami,
całując po włosach, a ja zamykam oczy, opierając głowę o ramię chłopaka.
– Kocham
cię – mówi cicho. – Może byłem zły, ale tobie zawsze pomogę.
Uśmiecham
się pod nosem. Odczuwam przypływ nadziei. Może jednak nie będzie tak źle?
Pomimo złamanego serca wszystko inne się ułoży. Czas leczy rany i właśnie na to
muszę poczekać. Zawsze po burzy wychodzi słońce. Prawda?
– Lekarz
powiedział ci, który to tydzień? – pyta Christophe i wkłada mi do ust kawałek
naleśnika.
– Koniec
piątego… – odpowiadam z pełną buzią.
–
Słyszałeś, Niall? – zwraca się do przyjaciela. – Niedługo będziesz robił
pokoik.
Horan
tylko macha na nas ręką coś tam mamrocząc pod nosem.
– I potem
zacznie się zmienianie pieluch, Niall. Budzenie się przez płacz w nocy –
ciągnie mój brat z cwanym uśmiechem.
– To nie
moje – odpowiada wreszcie na nas patrząc. – Wasze dziecko, wasz problem.
– Obawiam
się, że jednak nie masz za dużo do powiedzenia.
–
Jesteście wkurwiający – wyłącza telewizor i wychodzi trzaskając drzwiami.
– Kupię mu
na gwiazdkę karnet do spa. Wiesz,
pierdolnie wszystko i wyjedzie w Bieszczady, czy coś.
– Niall w
spa? – śmieję się.
Christophe
uśmiecha się i daje mi kolejny kęs.
– No, w
białym szlafroku, robiący sobie manicure. Kiedy sobie to wyobrażam... boli.
Naprawdę ten obraz boli.
– Przestań
– zatykam usta buzią żeby nie wypluć jej zawartości.
Blondyn
kręci głową i kiedy przełykam, karmi mnie dalej. Właśnie tak zapełniam cały
żołądek, popijając wszystko herbatą. Christophe sprząta po nas, a ja idę ubrać
spodnie.
Muszę
znaleźć sobie jakieś zajęcie. Inaczej zanudzę się na śmierć nic tak nie robiąc.
Jestem gotowa czytać książki, czego raczej nie robię, byleby nie siedzieć i się
nie nudzić. Christophe nie pozwoli mi sprzątać, gotować czy cokolwiek takiego.
Mam leżeć i odpoczywać. Wiem, że o mnie dba, ale można zwariować.
–
Kochanie, idziemy na spacer? – zagląda do mojego pokoju, wyrywając mnie z
myśli.
– Nie ma
tu nic ładnego... – wie, że nie lubię tego miejsca i bardzo chciałabym wrócić
do Londynu.
– Musisz
powzdychać świeżego powietrza.
– Nie
wystarczy przez okno? – pytam z nadzieją.
– Idziemy –
mówi stanowczo.
Wzdycham i
ubieram kurtkę oraz buty. Nie jest ciepło, a ja nie chcę być chora.
Zrezygnowana wychodzę Z Christophe do parku, ponieważ nie mam innego wyjścia.
Zaciągnąłby mnie tam siłą.