środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 5. Cześć 2

Rozdział 5 część II
Wysiadam z radiowozu z dwoma policjantami i moim szefem. Za wszelką cenę chce mi pomóc, chociaż sprawa jest przesądzona. Malik w śpiączce, Styles nie wiadomo gdzie a dowody wskazują na mnie. Podobno na pistolecie, z którego padł strzał były moje odciski palców. Zastanawiałem się jak to możliwe. Harry strzelał, nie ja. Dopiero kilka dni temu wpadłem na to, że miał rękawiczki, a wcześniej ja trenowałem strzelanie. Zapewne dziś przed sądem nikt w to nie uwierzy. Mój prawnik uważa, że mamy szansę. Ja uważam, że nie mamy żadnych. Na sali rozpraw nie ma praktycznie nikogo. Bo kto miałby przyjść i po co? Niewiele osób jest w to zamieszanych. Poza tym mało kto wie, że w ogóle siedzę w więzieniu. To dla mnie lekka porażka. Byłem policjantem, a dziś jestem skazany. Wiele wspomnień powróciło. Jeździłem na akcje, ścigałem przestępców, ale nie siedziałem za biurkiem. Poznałem siebie przez ostatnie dni.  Życie ciągłą adrenaliną, ale w dobrej sprawie. Nie to co Christophe. Jestem zupełnie inny niż oni.
– Co ma pan na swoją obronę? – pyta sędzia, zwracając się do mnie.
– Nie ja strzeliłem – mówię krótko z kamienną twarzą.
– Więc kto strzelał?
Wzruszam ramionami patrząc gdzieś w bok. Niech sobie sami szukają.
– Walcz – mówi cicho mój prawnik.
–  Styles – mówię głosem przepełnionym jadem.
– Pan Styles jest osobą zamieszaną w sprawę? – pyta sędzia.
– A nie to przed chwilą powiedziałem?
– Zna pan całą godność?
– Boże, przecież wiecie o kim mówię – Wywracam oczami.
– Jest pan w sądzie, panie Tomlinson. Proszę o spokój.
Obrońca posyła mi karcące spojrzenie więc zaciskam mocno usta.
– Proszę usiąść – mówi sędzia. – Ogłaszam przerwę.
Zajmuję swoje miejsce i zamykam oczy. Cholernie denerwuje mnie siedzenie tutaj. Prawnik wyprowadza mnie z sali i podaję butelkę wody. Staję przy oknie, wypijając od razu połowę. Kodeks karny jest w mojej głowie i doskonale wiem jaki wyrok mogę otrzymać.
Wiem już o swoim życiu praktyczne wszystko. Pamiętam, ale nie wszystko rozumiem. Teraz kiedy w głowie mam porządek, moje życie się pieprzy. Opieram głowę o szybę i zastanawiam się, co takiego złego zrobiłem. Kurwa mać. Dlaczego nie pamiętam jak doszło do wypadku? To chyba najbardziej istotna sprawa przed utratą mojej pamięci. Siedzę tak bijąc się z myślami dopóki nie muszę wracać na salę. Wyrok zostaje odroczony. Zamierzają zbadać sprawę jeszcze raz i czekać na obudzenie się Malika.
Świetnie. Mnie to zbytnio nie ustawia. Dalej jestem tu udupiony.
– Louis, wierzę, że to nie ty – Marc, mój szef pochodzi do mnie na korytarzu. – Jak już będzie po, to wrócisz do pracy. Miejsce czeka. Nie wiesz jak się cieszę, że żyjesz.
– Dzięki. To dla mnie naprawdę dużo znaczy – ściskam jego dłoń. Przynajmniej tyle dobrego w tym wszystkim. Miło wreszcie usłyszeć, że ktoś ci wierzy.
Skuty w kajdanki idę do radiowozu. Tak jakbym miał zaraz komuś krzywdę zrobić. Chwila wolności minęła, wracamy za kraty. Przewieźli mnie już do więzienia. I wiecie co? Mam przesrane. Bardzo dużo osób siedzących tam tak jakby znam. To ja ich wpakowałem do pudła. Marc załatwił mi osobną cele więc jestem poza ich zasięgiem. Jednak wyzwiska i wszystko inne nie jest wiele lepsze.
Policjant za kółkiem jedzie jakby chciał a nie mógł. Zaraz mnie szlag nie trafi. Od razu przypominam sobie, że nie wiem co z moim Spectre. Krew mnie zalewa na myśl, że ktoś mógł położyć na nim swoje łapy. Albo że mógłbym go nie odzyskać... Nie. To nie wchodzi w grę. Pół godziny później zajmuję już swoją cele i znów mam czas na bicie się z myślami.
~*~
Hollyday

– Christophe! – krzyczę zbiegając ze schodów, tak szybko jak tylko pozwala mi na to już spory brzuch.
Siódmy miesiąc to nie przelewki. Przez moje osłabienie dopiero dzisiaj pierwszy raz poczułam kopnięcie. Blondyn musi to poczuć. Jestem taka podekscytowana ruchem mojego malucha. To wspaniałe uczucie. Ono tam jest. Rusza się. O Boże... Wbiegam do salonu uśmiechając się szeroko. Nialla nie ma od kiedy spłonął mu dom. Jesteśmy teraz sami. Nie jest tak źle. Przeprowadziliśmy się do nowego domu i naprawdę sobie radzimy.
– Christophe? – z salonu przechodzę do kuchni i dopiero tam znajduję swojego brata. – Kopnęło. – mówię podchodząc do niego. Biorę jego dłoń i układam na swoim brzuchu.
Christophe od razu wstaje i drugą rękę też układa obok. Delikatnie jeździ nimi po moim brzuchu. Teraz obydwoje czujemy kolejny kopnięcie.
– Czujesz? – uśmiecham się szeroko. – Wreszcie...
– Tak, wreszcie – kuca i też się uśmiecha. – Hej maluchu. Długo nie dawałeś znaku życia.
– Myślisz, że wszystko jest w porządku? – pytam przejeżdżając palcami po jego włosach.
– Oczywiście. Niedługo pójdziemy na wizytę i zobaczymy nasze maleństwo – całuje brzuszek i podnosi się. – Zjesz coś?
– Nie, dziękuję – kręcę głową. – Miałam się iść kąpać, ale wtedy poczułam to – tłumaczę biorąc zza brata kiść winogron.
– No dobrze. To idź się wykąpać i może obejrzymy razem film, co kochanie?
– A jaki film pan proponuje? – patrzę na niego.
– Polecam kino akcji – śmieje się i siada przy stole, wracając do komputera.
– Chrise, ja się nie mogę denerwować –- ganię go powstrzymując śmiech.
– Wypluj to słowo – mruczy.
– O czym mówisz, Chrise?
– Hollyday!
– Patrz maleństwo, twój wujek na mnie krzyczy – śmieję się.
– Bardzo zabawne – wywraca oczami. – No idź już się kąpać.
– Idę, idę – wystawiam mu język i znikam na schodach.
Rozbieram się z dresowych rzeczy i wchodzę do nalanej wody w wannie. Okryta pianą mogę się w zupełności zrelaksować. Boję się porodu, ale z drugiej strony już nie mogę się go doczekać. Zostało mi niecałe dwa miesiące. Potem już zawsze będę miała kogoś obok siebie. Czytam mnóstwo książek i poradników dla matek. Chcę mieć jakiekolwiek pojęcie. To przecież nie jest takie łatwe. Tyle reguł i zasad... Jeszcze tata. Christophe powiedział, że ma teraz dużo pracy i nawet nie ma czasu zadzwonić. Przecież to chore. Nie rozmawiałam z nim od kilku miesięcy. Kiedy dzwonię telefon jest wyłączony. To nie ma sensu. Zawsze się martwił i dbał o nas. Nie chce wiedzieć co u własnych dzieci? To wszystko jest naprawdę dziwne, ale staram się o tym jak najmniej myśleć żeby unikać nerwów.
Leniwie i z trudem wychodzę z wody. Staję na miękkim chodniczku, biorąc ręcznik. Wycieram ciało, a drugim włosy. Ubieram się w piżamę, którą wcześniej przyniosłam do łazienki i idę na dół. Rozczesuję pasma włosów szczotką, kiedy słyszę rozmowę brata.
– Po prostu musimy znaleźć Stylesa, Nialla. Kurwa nie zamierzam mieć na sumieniu człowieka, który... No tak. Sam wiesz. Ojciec się niedługo wybudzi i sam zeznana. Lekarz mówił, że już za kilka dni wyprowadzą go ze śpiączki. Poza tym twój dom to nie przypadkowa... Przestań się wkurwiać. Spłonął, desek sobie nie zwrócisz... Zamknij się, bo to zapewne sprawka Stylesa. Po prostu go kurwa znajdź. I załatw mi widzenie z Tomlinsonem. Jak się nie możesz rozdwoić, to się zduplikuj.
Zatrzymuję się w jednym momencie. To co słyszę wskazuje na to, że mój brat mnie oklamal i to w niejeden sprawie. Tata wcale nie pracuje. Jasno zrozumiałam, że jest w śpiączce i musiało się coś stać. Czemu do cholery Louis jest tyle czasu w więzieniu? Za wyścig? Nie siedziałby tyłu miesięcy. Na dodatek Harry... Powrócił.
Zaczynam głęboko oddychać nie chcąc wpaść w panikę. Spokojnie Hollyday.. myśl o dziecku.
Nie mogę się denerwować w obecnym stanie, a teraz nic mi to nie ułatwia. Opieram się i ścianę, kładąc dłoń na brzuchu. W drugiej trzymam szczotkę.
– Nie wiem, zadzwoń do Payne'a albo Elliota. Poradzisz sobie. Tylko kurwa rób to tak, żeby Hollyday nie wiedziała o Louisie.
Louis. Boże, może to wszystko co mi o nim powiedzieli to kłamstwo? Niczego już nie jestem pewna, ale wiem że brat mnie okłamał.
***
Niepewnie wchodzę na komendę gdzie ma na mnie czekać domniemany były szef Louisa. Dzięki Sophie. Udało mi się wyrwać od brata i razem przyjechaliśmy do Londynu. Będę jej wdzięczna do końca życia. Ciężko było znaleźć cokolwiek co pomogło by mi znaleźć Louisa, ale udało się. Dziewczyna jest ze mną ze wzgląd na mój stan fizyczny i psychiczny. Jestem zdenerwowana, zmartwiona i przestraszona jednocześnie. Czego tak naprawdę się dowiem? Co tym razem mnie olśni? Mam już serdecznie dość tajemnic i oszustw.
Mężczyzna obiecał mi widzenie z brunetem w zamian za spotkanie i szczerą rozmowę.
– Chodź – Sophie trzyma mnie za rękę i prowadzi do okienka.
Pyta o Marca Watsona. Policjantka mówi nam, że mężczyzna czeka w sali 6. Tam właśnie nas prowadzi. Wiem, że ten człowiek tutaj nie pracuje. Jest szefem oddziału w Scotland Yardzie i to jemu podlegał Louis. Przed swoją "śmiercią. "
Biorę głęboki oddech, gdy mundurowiec otwiera przede mną drzwi. Wchodzę, a Sophia zostaje na korytarzu. Od stołu wstaje mężczyzna w średnim wieku. Podchodzi do mnie wyciągając dłoń którą od razu ściskam.
– Dzień dobry, panno Malik. Niech pani usiądzie – odsuwa mi krzesło i sam również zajmuje miejsce. – Nazywam się Marc Watson i przez osiem lat pracowałem z Louisem.
– Wiem – odpowiadam cicho. – Proszę zadać mi te pytania i pozwolić na spotkanie z Louisem. Naprawdę to dla mnie sprawa życia i śmierci.
– Co Louis robił w waszej rodzinie? Czym się zajmował? Jakie miał kontakty z pani ojcem – otwiera laptop i patrzy na mnie cierpliwie.
– Ich kontakty były sporadyczne. Ojciec dużo pracuje, przecież pan wie – patrzę na niego głupio. Co się będziemy oszukiwać?
– Wiem, ale osoba, która strzelała do pani ojca musiała mieć powód. Czy znała pani Harryego Stylesa? Jakie stosunki miał z Louisem i pani ojcem? Właściwie dlaczego pani się wyprowadziła? Proszę odpowiedzieć na każde pytanie.
– Harry Styles... znajomy rodziny, niezbyt ciekawy mężczyzna. Lubiący awantury, to na pewno. Nienawidzi Louisa, a co do ojca to nie wiem. – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Nienawidzi Louisa – powtarza, zapisując to. – Pewnie dlatego ucieka. Louis nie kontaktował się z panią, prawda? I nie powiedziała pani skąd ta przeprowadzka.
– Nie kontaktował – teraz kłamię. Najpierw muszę zapytać Louisa o ten list. – Mój brat chciał się przeprowadzić. Nie znam powodu – wyprzedzam pytanie mężczyzny.
– No dobrze. Dziękuję. Jeśli coś jeszcze będziemy chcieli, to proszę, niech będzie pani z nami w kontakcie. A teraz proszę ze mną. Pojedziemy do aresztu.
Od razu wstaję i wychodzę z mężczyzną. Na korytarzu posyłam sophie blady uśmiech. Brzuch zaczyna mnie boleć przez zdenerwowanie. Próbuję myśleć o czymś przyjemnym, by się uspokoić, ale to mało pomaga. Spięta jak nigdy dotąd wsiadam do samochodu mężczyzny. Kiedy dmuchałam świeczki na torcie, nie myślałam, że wejdę w taką dorosłość od razu ze wszystkimi problemami. A teraz? Jadę spotkać się z ojcem mojego dziecka, który jest w więzieniu. Już od progu aresztu słyszę i czuję.. to wszystko tutaj. Jest okropne i naprawdę nie chcę tu być. Obszukana przez strażników zostaję wpuszczona dalej. Idę za Marc'iem i dwoma mężczyznami w odpowiednich strojach. - Proszę poczekać - mówi jeden z nich i otwiera kraty. Wchodzi w jakiś korytarz, gdzie znajdują się cele. Staje na samym końcu, otwierając zamki.
Wstrzymuję powietrze, gdy po chwili z tego pomieszczenia wychodzi mój Louis. Nagle mój brzuch staje się dla mnie bardzo widoczny. Mam wrażenie, że wręcz krzyczy o uwagę. Kładę na nim dłoń i oddycham spokojnie. Nie denerwuj się. Nie denerwuj... Louis z kajdankami na rękach zbliża się do mnie, a ja dostrzegam na jego twarzy siniaki. Wygląda zupełnie jak po tamtym wyścigu. Tylko teraz jest bardziej zaskoczony.
Strażnik skręca z nim do jakiegoś pokoju i pięć minut później wołają tam również mnie. Czas zmierzyć się z prawdą.
– Zostawię was – mówi Marc i sama wchodzę do pomieszczenia.
Louis od razu zrywa się z krzesła, ale silna ręka strażnika pcha go z powrotem na miejsce. Mrozi mężczyznę wzrokiem i patrzy na mnie
Przełykam ślinę i zajmuję miejsce po przeciwnej stronie stołu. Nie wiem co mam powiedzieć, od czego zacząć.. Co jeśli list rzeczywiście był od niego? Jeśli naprawdę nie chce mnie nigdy więcej widzieć?
– Hollyday – odzywa się. Dawno nie słyszałam jego głosu i sama nie wiedziałam, jak bardzo za nim tęskniłam. – Ty... O Boże – kręci głową, a jego wzrok błądzi po mnie.
– Zrobiłeś to? – pytam wprost. Muszę wiedzieć.
– To jest jakaś pomyłka – szepcze. – Rozumiesz? Chciałem go ratować i wtedy policja wpadła do domu. Wyprowadzili mnie z krwią na rękach.
– Więc kto strzelił? – jeśli mówi prawdę... Na pewno mówi. Boże, dlaczego ja tak łatwo mu wierzę. Wystarczyło słowo, a ja cała sobą mu ufam.
– Styles. I nie uwierzysz pewnie w to, co powiem, ale twój ojciec zakładał, że Styles strzeli we mnie. Gdy wszedłem do domu was nie było. Nagle obydwaj wiedzieli o mojej przeszłości, której ja nie pamiętałem. A potem strzał - patrzy na mnie intensywnym wzrokiem niebieskich oczu. – Kochanie, oni chcą mi cię zabrać.
– Nie ty wysłałeś ten list... –mówię bardziej do siebie niż do niego.
– Jaki list? – pyta, opierając nadgarstki na stół.
Teraz mam już pewność. Wzdycham i zamykam oczy. Wierzyłam w tej wszystko, a on tu siedział niewinny. Serce mi się kraja, gdy teraz na niego patrzę.
Nie wiem dlaczego ktoś próbuje nas niszczyć. Harry? Jaki ma w tym cel? Mój brat? Tak chciał mnie chronić? Kładę dłoń na mój brzuch i delikatnie go głaszczę. Maleństwo chyba też zaczyna się denerwować.
– Powiesz mi w końcu co tu robisz? To nie jest miejsce dla ciebie – mówi Louis.
– Chciałam cię zobaczyć, wszystko wyjaśnić – szepczę. – Przepraszam, że dopiero teraz, ale ja... naprawdę nie miałam pojęcia.
–Wiem. Przecież po to właśnie cię stąd zabrali. Ja za to nie miałem pojęcia, że jesteś w ciąży.
– Też byłam zaskoczona – przygryzam mocno wargę.
– Gdybym był z tobą byłoby inaczej. Siedząc tutaj nie mogę nawet ci pomóc. Proszę, uważaj na siebie i nie denerwuj się. I powiedz mi... Jak wyjdę, dasz mi szansę bycia ojcem?
– Cholernie mi cię brakuje – czuję, że jestem na skraju płaczu.
Podnosi się i kuca przy moich nogach, ignorując strażnika. Bierze moją dłoń w swoje dwie i przykłada do ust. - Mi ciebie też brakuje. Żyłem ze świadomością, że nie chcesz mnie znać. Że mi nie wybaczysz. A teraz jesteś tu, w ciąży z naszym dzieckiem...
Uśmiecham się choć łzy w oczach rozmazują mi obraz. Układam jego dłonie na swoim brzuchu. Musi poczuć ruchy dziecka, to takie świetne doznanie.
– Hej maluchu – mówi cicho i uśmiecha się zaskoczony, gdy czujemy kopnięcie.
Na taki moment było warto czekać nawet tak długo. Od teraz wiem, że zrobię dosłownie wszystko byśmy szybko znów byli razem.
Nie chcę więcej słuchać brata. Nie wierzę mu, bo na razie to co powiedział było kłamstwem. Zresztą... Ciekawe jak długo będzie próbował mnie oszukiwać. To nie na tym polega zaufanie. Louis podnosi się, ale pochyla nade mną. Ręce ma skrępowane, więc niewiele może. Uśmiecha się i całuje mnie w czoło.
– Wiesz w zasadzie – odzywa się rozbawiony tonem głosu – to idealna pora na dziecko. Miałbym jako dziadek na wywiadówki chodzić?
– Ja nawet nie wiem ile ty masz lat – śmieję się się cicho.
– Melduję, że trzydzieści dwa.
– Rzeczywiście dziadek – dostrzegam, że strażnik idzie już po niego. Szybko wstaję i całuję chłopaka delikatnie, ale długo.
– Pojedź do Doncaster. Nie wracaj do domu. Proszę. Doncaster. Więcej powie ci Marc – dodaje i zostaje wyprowadzony.
Zostawia mnie Skołowaną. Drzwi po nim zostają otwarte i po chwili wchodzi przez nie wspomniany mężczyzna.
– Wszystko dobrze? – pyta, pomagając mi wstać.
– Tak – kiwam głową. – Przepraszam, ale muszę już iść...
– Odwiozę panią.
- Moja przyjaciółka jest ze mną. Dziękuję - muszę wrócić do domu.
Inaczej Christophe rozpęta piekło. Wyprowadza mnie z więzienia i od razu oddycham głęboko świeżym powietrzem. Czy będę musiała tu jeszcze wrócić?
Gdy widzę dziewczynę, wpadam w jej ramiona i rozpłakuje się.
– Nie denerwuj się – szepcze, przytulając mnie. – Wszystko będzie dobrze. Pojedziemy do mnie i porozmawiamy z Liamem.
– Nie możemy – mówię szybko. – On mu wszystko powie.
– Christophe? Nie... Nie sądzę. Liam umie dochować tajemnicy.
– Proszę, odwieź mnie do domu – szepczę. Muszę chronić Louisa i zrobię to za wszelką cenę.
– Do Edynburga jest sześć godzin – przypomina mi.
– To wezmę taksówkę – upieram się.
– Nie – otwiera samochód. – Wsiadaj. Najpierw do mnie. Zjesz obiad i cię odwiozę. Nawet nie dyskutuj. Pomyśl o dziecku.
– Christophe myśli, że jesteśmy u twoich rodziców więc jedzmy chociaż tam – proszę. Naprawdę nie potrzebuję awantury w domu.
– Dobrze. Ale jak miałby się dowiedzieć, że jesteś gdzie indziej? –  pyta.
– Sama nie wiem, ale on to potrafi..
Sophie wzdycha i już nie komentuje. Wsiadamy do samochodu i odjeżdżamy.
Gdy już jesteśmy w rodzinnym domu dziewczyny, dzwonię do Christophe'a. Staram się uspokoić głos zanim odbierze. Nie chcę, by poznał po mnie, że już wiem. Teraz to ja muszę kłamać. Nie mam wyjścia.
– Cześć, braciszku – witam się słysząc go po drugiej stronie. – Chyba wrócimy dopiero jutro. Mama Sophie prosiła, żebyśmy zostały na noc.
– Wrócisz z Niallem. Przyjedzie po ciebie o dziesiątej - mówi.
–Nie ma sensu, żeby jechał taki kawał drogi...
– Przecież jest w Londynie – przypomina mi.
– No dobrze – wzdycham. Na śmierć zapomniałam o Horanie. Nie podoba mi się to, że będę jechać z nim. Jest całkowicie po stronie mojego brata. Jakby... też miał wyprany mózg. Słucha go, może czasem neguje to, czego chce Christophe, ale i tak to robi.
 Rzeczywiście o dziesiątej pod dom podjeżdża blondyn. Żegnam się z domownikami, jeszcze raz dziękuję przyjaciółce i wychodzę.
Wsiadam do samochodu i zapinam pas. Nie odzywamy się do siebie, gdy jedziemy. To będzie długa droga. Po godzinie zauważam, że Niall jedzie w innym kierunku. Drogowskaz na Edynburg wskazuje prosto, a blondyn skręca.
 – Dokąd jedziesz? – pytam zdezorientowana.
 – Zobaczysz – mruczy. – Styles ruszył za tobą. Dosłownie.
– Co? Niall, jedź do domu. Jeśli wywieziesz mnie na jakiś koniec świata to cię zabiję - zaczynam krzyczeć.
- Rozumiesz co mówię? Jesteś celem Stylesa. To on przysłał ci list. To on się z tobą bawi. I to on właśnie nas ściga.
– O Boże... - zaczyna kręci mi się w głowie.                                  
Czuję wzrok Nialla na sobie. Zaciskam dłonie w pieści ze zdenerwowania. Nie wiem gdzie jedziemy. Blondyn jedzie bardzo szybko. Co chwila zerka w lusterko.
– Wiem, gdzie byłaś – odzywa się.
– U rodziców Sophie – staram się brzmieć pewnie.
– A wcześniej w więzieniu – mruczy i skręca w jakąś leśną drogę.
– Powiesz mu? – pytam niepewnie.
– Nie – wywraca oczami. – Kurwa, nie jestem idiotą. Umiem łączyć fakty.
– Niall, jeśli on się dowie...           
– Na razie się nie dowie. Jedziemy do Bradford. Rodzinne miasto twojego ojca. I sądzę, że Harry i tak nas dogoni.
Dojeżdżamy na miejsce sporo po północy. Domek jest mały, ale wyglada na przytulny. Nigdy nie odwiedzałam rodziców taty. Dziadek i babcia wpadali do nas, dzwonili czasem, ale to nie jest mocna więź. Oczywiście babcia od razu zaczyna o mojej ciąży. A co z ojcem? Jak mogłam do tego dopuścić? I cała litania na ten temat. Jest pierwsza w nocy, kiedy w końcu pozwala mi się położyć. Kładąc się do łóżka nie wiem co myśleć. Z jednej strony czuję ulgę, bo znam prawdę, spotkałam się z Louisem i wiem o co walczyć. Z drugiej jest mój brat, który kłamie i Harry, którego jestem celem.
To jest takie męczące. Nie potrafię znaleźć rozwiązania. I niewiele osób chce mi pomóc.