wtorek, 26 stycznia 2016

Rozdział 13

Atmosfera jest bardzo gęsta. Praktycznie nie rozmawiam z moim bratem. On nie wyraża chęci, ja również. Ojciec przyjechał do nas, by załagodzić sytuację, ale nic nie zdziałał. Do dziś został z nami. Tak. Dziś jest wyścig. Wiem, że zbierze się wielu ciekawych tefo wydarzenia. Od samego rana czuję się źle. Mam obawy, choć Louis zmienił warunki wyścigu. Przynajmniej tyle. Jednak ulga nie jest wielka. To co może się stać, przeraża mnie. Co jeśli Harry jednak wygra? Przecież to ja jestem nagrodą. Weźmie mnie? Tak po prosto jak jakiś puchar. Nawet mnie nie zna. Dwa spotkania nic nie znaczą. Raz byłam pijana. O co mu chodzi? Co chce udowodnić?
Kiedy schodzę na dół z bólem głowy, widzę w salonie wszystkich chłopaków z gangu i Louisa. Rozmawiają o szansach. Boże. Układałam ten tor. Przepycham się przez chłopaków i staję obok mojego, przynajmniej taką mam nadzieję, bruneta. Łapię go za rękę i przytulam się do jego ramienia. Obejmuje mnie, przygarniając do siebie. Nic nie musi mówić. Wiem, że również to przeżywa.
– Harry ma nowego McLarena – cedzi mój brat przez zęby. – Bardzo dobre auto. Jesteś pewny, że chcesz jechać Spectre? – patrzy na Louisa uważnie.
Ten bez zastanowienia kiwa twierdząco głową. Wiem, że ufa swojemu autu i nie zamieni je chyba na żadne inne.
– Więc życzymy ci powodzenia. Musisz to wygrać. Moja siostra nie jest pieprzoną nagrodą. Holly, chodź na moment – brat wyciąga do mnie rękę.
Posyłam Louisowi krótki uśmiech i wychodzę z blondynem. Siadamy w gabinecie. Tu nikt nam nie przeszkadza. Patrzę na brata czekając cierpliwie na to, co ma mi do powiedzenia. Mam nadzieję, że nie rozpocznie kolejnej awantury. Psychicznie i fizycznie nie mam na to siły. Przynajmniej nie dziś.
– Kochanie, nie mam siły żyć w takiej relacji. To mnie boli – zaczyna. – Kocham cię. Rozumiesz? Kocham ciebie całą.
Patrzę na niego kompletnie nic nie rozumiejąc. Co on właśnie powiedział? Że chciałby ze mną być. Zdecydowanie tak słyszałam. O Boże...
– On na ciebie nie zasługuje.
Może rzeczywiście czegoś się domyślałam? Po prostu za wszelką cenę nie chciałam tego do siebie dopuścić.
– Christophe, proszę... – dlaczego on nie może wreszcie odpuścić. – Twoim zdaniem nikt nie zasługuje.
– Ja tak nie mogę. – mówię patrząc mu w oczy.
Mrugam i kręcę głową. Christophe podchodzi do mnie. Łapie moją rękę.
– Wiesz, że ja też nie chcę – zakładam ręce na piersi.
Mam nadzieję, że się pogodzimy i będzie jak dawniej. Jestem w szoku, tak nie da się tego inaczej nazwać. To mój brat. Owszem, adoptowany, ale jednak.
– Ja nie rozumiem... Nie miałam pojęcia...
– Miałaś. Oczywiście, że miałaś. Cały czas ci to mówiłem.
– Nie możemy – kręcę głową.
– Dlaczego? Czemu tak mówisz? Masz mnie całego. Dbam o ciebie. Chronię.
– Bo to powinienem być ja – szepcze.
– Jesteś moim bratem – tłumaczę.
– Który cię kocha.
– A ja jego – mówię pewnie. – Ale nie tak.
– Skąd wiesz? To ja zawsze przy tobie byłem. Nie człowiek, którego nikt nie zna.
– Przestań – przytulam się do niego mocno.
Christophe mnie obejmuje i całuje we włosy. Próbuję to wszystko pojąć, lecz mi trudno.
– Musisz to zwalczyć.
– Nie potrafię – unosi mój podbródek.
– Christophe, ja chcę mojego brata – czuję, że się rozklejam.
– Może być jak dawniej, mogę ci wszystko dać i jeszcze więcej. Proszę.
– Nie – odsuwam się gwałtownie.
Patrzę na niego przerażona. Chcę się pogodzić, ale nie w ten sposób. Błagam. Niech on to zrozumie.  Nie dam rady tak żyć. Teraz pojmuję całą tą kontrolę. Zagryzam wargę powstrzymując  płacz. Czemu on nie potrafi zrozumieć? Nie chcę tak żyć. Niech będzie normalnie. Louis miał rację. Boże. Naprawdę miał rację.
– Nie kocham cię w ten sposób – szepczę.
– Ale moja miłość może nam wystarczyć. Skarbie... – pochyla się.
– Musi to dopiero mnie dotrzeć – mówię i wychodzę ocierając łzy z policzków.
Przechodzę do salonu. Chcę do Louisa. Zostały nam cztery godziny. Potrzebuję go.
Widzę go w ogrodzie palącego papierosa. Od razu tam idę. Ocieram łzy i biorę głęboki oddech. Wiem, że pozna. Będzie wiedział, że płakałam.
– Możemy stąd iść? – pytam cicho.
– Co się stało? – gasi papierosa i łapie mnie za ramiona.
- Nic. Chcę stąd po prostu iść - Proszę ciągnąc go za rękę.
Idę z Lou w stronę jego auta. Bez słowa otwiera mi drzwi i wsiadam do środka.
Mężczyzna zajmuje swoje miejsce i rusza. Nie powinnam go teraz denerwować czy w ogóle zajmować swoimi problemami. On ma swój wyścig. Nie chcę by coś się stało. Będąc zdezorientowany, może przegrać, albo co gorsze... mieć wypadek. Nie! Wyrzucam tę myśl z głowy. Szybko ocieram łzy i staram się ogarnąć. Naprawdę nie chcę, żeby się martwił.
– Hollyday - jego głos jest cichy i przejęty. – Co się stało? Czemu płakałaś?
– Nie, wcale nie - mówię spokojnie.
– Nie okłamuj mnie. Proszę. Ja ciebie nie oszukuję. Możemy tego od siebie wymagać.
– To nic istotnego – staram się brzmieć przekonywująco.
Louis mruczy pod nosem i zjeżdża na pobocze. Jestem w stanie zarejestrować, że włączył światła awaryjne, zanim pojawia się przy moich drzwiach i kuca obok.
– Nie patrz tak – zasłaniam twarz dłońmi. Chcę mu powiedzieć, ale się boję. Lou odsuwa mi rękę z twarzy. Patrzy na mnie długo, więc spuszczam głowę. Nie mogę go zdenerwować przed tak ważnym wydarzeniem. Tutaj liczy się skupienie.
– Nie zmuszę cię. Każdy ma swoje sprawy i nie zamierzam naciskać –chwyta moją dłoń i pociera palcami moje knykcie. – Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że masz we mnie wsparcie.
– Dziękuję, że jesteś – mruczę wdzięcznie.
Uśmiecha się i lekko mnie całuje. Pocałunek nie trwa długo, ale poprawia mój humor. Łapię za jego szyję i mocno się przytulam. Jak dobrze, że ja go mam. Powiem mu, ale dopiero kiedy wygra wyścig. Wtedy będę mieć pewność. Będzie spokojnie. Na razie odsunę to wszystko na boczny tor. Będę miała czas, aby przemyśleć sytuację z bratem.
Brunet podnosi mnie, a sam siada na moim miejscu ze mną na kolanach.
– Będziesz mi dziś dobrze kibicować? Jak wygram to wyjedziemy. Daleko. Na kilka dni. Ufasz mi? – pyta, bawiąc się moimi włosami.
– Całkowicie – odpowiadam bez wahania. Jestem tych słów pewna. Nasza relacja nie jest długa. To zaledwie miesiąc, lecz ja wiem, co czuję i co myślę. To właśnie przy tym chłopaku poczułam szczęście, jakie doświadczają bohaterki w setkach książek.
Chcąc rozładować atmosferę zadaję pytanie na które rzeczywiście chciałabym znać odpowiedź.
– Uprawiałeś kiedyś sex w aucie? – chichoczę.
Otwiera szeroko oczy chyba zaskoczony moim pytaniem. Nie muszę czekać długo, bo uśmiecha się i kładzie dłonie na moje biodra.
– Nie mam bladego pojęcia.
– Czyli na pewno nie w ostatnim czasie – śmieję się.
Kiwa głową i opiera czoło o moje. Patrzy na mnie przez chwilę. Wciąż śmieję, a więc i on zaczyna.
– Może kiedyś spróbujemy – muskam jego usta.
– Trzymam za słowo – uśmiecha się cwaniacko.
– Obiecaj, że będziesz uważał – poważnieję.
– Obiecuję. Zamierzam przeżyć. Pamiętaj. Później wakacje.
– Super wakacje – uśmiecham się szeroko.
Całuje mnie w usta i kręci głową. Tak, to będzie dobry pomysł. Oboje wysiadamy i zajmujemy swoje miejsca. Potem wracamy. Wyścig już za godzinę.
***
Na starcie jest już cała masa ludzi. Każdy schodzi z drogi przed autem bruneta. Widać w ich oczach respekt i ciekawość. Czuję się dumna będąc dziewczyną Louisa. To super uczucie. Nie wybrał żadnej z tych dziewczyn, które kleiły się do niego. Nie wybrał jakiejś dziwki. Wybrał mnie. Jest szanowany przez innych, dzięki swoim umiejętnością. Wiem także, że mój brat również widzi w nim zdolnego człowieka. Nie mogłam lepiej trafić. Ten Louis, który wzbudza podejrzenia, jest tajemniczy dla innych, oschły i chłodny, dla mnie jest cudowny.
Staje na mecie i oboje wychodzimy. Ja opieram się o jego maskę, a on podchodzi do Harrego i Christophe'a. Poprawiam skórzaną kurtkę, a pod nią mam białą koszulkę. Ubrałam również ciemne rurki. W zasadzie wyglądamy… tak samo z Louisem. To przypadek, naprawdę. Ale miły przypadek.
Mój brat wszystko im tłumaczy i każdy z nich wraca do swojego samochodu. O Boziu, to już za chwilę. Strach, podekscytowanie mieszają się ze sobą. Nie wiem co jest silniejsze. Chyba to pierwsze.
Odpycham się od maski i staję przed Louisem.
– Pamiętaj co mi obiecałeś.
Kiwa głową, ale nie odpowiada. Gwałtownym ruchem przyciąga mnie do siebie. Zaskoczona opieram ręce na torsie Lou. Ciepło rozchodzi się po moim ciele. Reaguję na niego w każdy możliwy sposób. Nie da się opisać tego uczucia.
Nie patrząc na innych, którzy bacznie nas obserwują, staje w rozkroku i pochyla się, kładąc dłonie na moje biodra. Muska ustami moje usta, aby po chwili się w nie wpić. Waham się chwilę, ale obejmuję jego kark i oddaję pocałunek. Przez jego usta zapominam nawet o naszej widowni.

~Louis~
Podchodzę do samochodu i patrzę w niebo. Przecina je błyskawica, wszystko grzmi. Wiedziałem, że nie mogę mieć aż takiego szczęścia. Będzie padać. Ćwiczyłem w deszczu nie raz, ale obawiam się tego. To słaby punkt.
Mój przeciwnik podchodzi do mnie i mrozi wzrokiem. Nie robi to na mnie wrażenia. Żadnego.
– Będzie moja. A ty i tak w pewnego dnia, nie mogąc tego znieść, wyjedziesz. Christophe stanie się bezbronny. Już i tak ma problem z transportem.
– Obaj wiemy, że wygram ten wyścig. Po co ci to? – pytam patrząc na niego z pogardą.
– Jesteś tego pewny, chociaż nie widziałeś mojej jazdy. A ja twoją tak. To moja przewaga – odpowiada.
– Jesteś tchórzem – wzruszam ramionami.
Podchodzi do mnie bliżej i łapie za koszulkę.
– Posłuchaj uważnie – warczy. – Nie wiem skąd jesteś, jak się nazywasz i gówno mnie to obchodzi. Ale to nie jest twój teren.
Odpycham go i bez słowa więcej wsiadam do Spectre. Złamas zdążył podnieść mi ciśnienie Nie lubię dawać po sobie znać, jak ktoś na mnie działa, ale przegina. Ona nie jest pieprzoną nagrodą, a mną nie będzie rządził. Widzę jak sam siada za kierownicę i obaj odpalamy silniki. Biorę głęboki oddech i zaciskam palce na kierownicy. Wraz ze startem, zaczyna padać. Nie mogło być lepiej. Pomarańczowy McLaren jest nowy i dopracowany. Ciężko będzie go wyprzedzać, ale dam radę. Nie zamierzam spalić opon już na pierwszym drifcie. Zresztą nie będę miał wielkiego pola do popisu. Ulicę są trochę zatłoczone, to nie jest wieczór. Deszcz pada, przez co jest niebezpiecznie. Wycieraczki pracują bardzo szybko. Wjeżdżamy na wolną drogę, ograniczoną przez chłopaków. Przygotowali tę część specjalnie po to, abyśmy mieli chwilę na starcie sam na sam. McLaren jedzie równo ze mną. Skręcam w prawo i prawie w niego uderzam, ale odskakuję i przyśpieszam. Czuję się naprawdę zmęczony, a to dopiero początek. Jeszcze praktycznie cała trasa przed nami. Nie mogę pozwolić na to by coś powstrzymało mnie przed wygraną. Patrzę na ekran monitora. Wszystko mam automatyczne. Skrzynię biegów, lusterka i inne bajery. Ale co z tego skoro mam naprawdę dobrego rywala? Skręcam gwałtownie, wpadając w zakręt. Opony piszczą otarte o asfalt.
Styles jest tuż za mną. Raz z prawej strony, raz z lewej. Za kilometr ponownie wjedziemy w ruch miasta. Kurwa, uderza w mój tył. Klnę głośno i skręcam ponownie. Zemszczę się. Moje kurwa cudowne kurwa auto. Przyciskam pedał gazu jeszcze bardziej i przyspieszam trochę mu uciekając. Mam go serdecznie dosyć. Mógłby się wjebać w jakiś mur. Boże. Nie.  Tego mu nie życzę. Wjeżdżamy na skrzyżowanie. Czerwone. Zatrzymujemy się i na nowo mamy start. Teraz już żadnej rezerwy. Deszcz nabiera na sile. Nie jadę na maksa, muszę mieć wyczucie. To nie jest łatwe. Jestem zdenerwowany, bo wiem, że on ma szansę wygrać. Nie mogę tego zrobić Hollyday.

Zerkam na monitor. Przede mną długa prosta. Rozpędzam się więc bez wahania, ale nagle przede mną pojawia się ostry zakręt. Co?! Omijam małą toyotę, która nie wiadomo skąd, pojawia się przede mną. Cudem nie ocieram się o nią. Skręcam kierownicą i manewruję, ale przed sobą widzę stary budynek. Spectre wpada przez szybę do lokalu. Przez przednią szybę wpada mi masa gruzu do środka. Po chwili słyszę huk i przed oczami mam ciemność.

niedziela, 10 stycznia 2016

Rozdział 12

W nosie mam burzę. Deszcz zalewa wszystko, nie mając litości. Obejmuję się ramionami, bo wieje mocny wiatr. Włosy przyklejają mi się do policzków. Idę przed siebie coraz bardziej mokra. Dochodzę pod jakąś melinę. Chowam się pod dachem i pospiesznie wyciągam z kieszeni spodni telefon. Dzwonię do Louisa. Trzęsę się z zimna, wszystko przylepia się do mojego ciała. Zamykam oczy i wsłuchuję się w sygnał. Na szczęście moje męki zostają przerwane przez chłopaka.
– Holly?
– Możesz po mnie przyjechać? – pytam z nadzieją. - Proszę...
– Gdzie jesteś? Słyszę deszcz, więc nie w domu.
– Pod klubem nocnym przy....przy starym wysypisku – podskakuję, gdy jakiś gość na mnie gwiżdże.
– Nie rozłączaj się – prosi.
Odwracam głowę i widzę faceta w średnim wieku. Idzie w moją stronę, zataczając się.
– O nie, nie, nie...– rozglądam się za jakąś drogą ucieczki.
– Hej, laleczko – uśmiecha się do mnie. – Jesteś jakby... mokra?
– Po prostu biegnij, Hollyday – słyszę w słuchawce.
Nawet nie wiem kiedy upuszczam telefon i zaczynamy biec. Nie patrzę za siebie. Z całych sił biegnę wąskimi uliczkami przede mną. Odwracam głowę. Mężczyzna biegnie, ale przez alkohol, nie jest w stanie mnie dogonić. Nie zatrzymuję się jednak. Pokonuję kolejne przecznice i prawie wpadam pod auto. Unoszę jednak głowę i dostrzegam znajomy samochód. Boże, jak dobrze... Stoję oparta o maskę Spectre i patrzę na Louisa za kierownicą.
Nie trwa to długo, bo Louis wypada z auta i bierze mnie w ramiona. Podnosi mnie i nie czekając na nic, sadza po stronie pasażera. Jak lalka opadam na siedzenie i pozwalam się zapiąć. Chłopak zamyka drzwi i wraca na swoje miejsce. Odjeżdża stąd bardzo szybko. Zamykam oczy, przecierając twarz ręką. Chyba dlatego mój brat tak mnie chroni.
Przypominam sobie rozmowę Christophe'a z Liamem. Zastanawiam się czy powiedzieć brunetowi. Nie wiem co mam robić i to jest okropne. Nie powinni walczyć w wyścigu o opuszczenie miasta. Boję się o Louisa. Wygra albo nie. Podobno Harry również jest dobry.
– Nie chcę tego wyścigu... – mówię ledwo słyszalnie.
– Ja też, tylko nie mam wyjścia. Co robiłaś sama w deszczu w tej okolicy? Hollyday, on ci mógł... Mógł cię skrzywdzić – patrzy na mnie, zatrzymując się na światłach. – Bałem się, nie wiesz jak bardzo - wyciąga rękę i dotyka mojego policzka.
– Martwiłeś się o mnie? – pytam cicho.
– Oczywiście – odpowiada od razu.
– Christophe chcę skrzywdzić Harrego – mówię wiedząc już teraz, że mogę mu zaufać. – Boi się, że możesz przegrać.
Louis przez chwilę nic nie mówi, ale widzę jak zaciska ręce na kierownicy. Powoli rusza i jedzie naprawdę zgodnie z przepisami. Wciąż milczy, a ja nerwowo poprawiam włosy.
Co jeśli nie powinnam jednak o tym mówić? Ale przecież nie mogę pozwolić by Liam zabił Harrego.
– Widzisz twojemu bratu musi naprawdę na mnie zależeć skoro chce zabić człowieka. Wiem, że wpakuje mnie w niezłe gówno. Zgaduję, że powodem jest moja anonimowość. Nikt nie wie kim jestem. Oczywiście, gdy policja mnie zgarnie odkryją odciski palców i pewnie znajdą mnie w bazie. Ale Christophe mnie nie zna. Nie zna moich danych.
– Nic mu o tobie nie powiedziałam. – zapewniam go.
– Wiem – patrzy na monitor, a dłoń przenosi na moje kolano. – Ale nie zabije go. Nie martw się. Zmienię warunki wyścigu.
– To znaczy? - patrzę na niego niepewnie.
– Nie poczuj się jak rzecz, nie traktuję cię tak, ale chcę, abyśmy zawalczyli o ciebie. Przecież oto mu chodzi. Ale ja wygram i nic się nie zmieni, przysięgam.
– Harremu na mnie nie zależy… – mówię skołowana. Mimo tego co powiedział jednak poczułam się trochę jak rzecz.
– Zależy, żeby cię zdobyć. Myślisz dlaczego wybrał mnie na rywala? Bo chce się mnie stąd pozbyć - odpowiada i ściska moje kolano.
– Więc jeśli on wygra...
– Nie wygra - odpowiada od razu. - Nie mów tak. Gdybym nie miał pewność, nigdy bym... Ale dobrze. Jeśli masz obawy, to postawię inny warunek. Coś wymyślę.
– Nie – teraz to ja przejeżdżam palcem po jego policzku. – Ufam ci.
– To dużo znaczy – mówi cicho.
– Porozmawiaj ze Stylesem. Tak jak mówisz – proszę go. – Myślisz, że się zgodzi? A mój brat?
– Pieprzę twojego brata w tym momencie. To nie jest jego wyścig. To wyścig mój i Stylesa, więc spokojnie - podjeżdża pod swój blok. – Obiecaj mi coś - patrzy w szybę.
– A co takiego?
– Nigdy więcej nie będziesz chodzić sama w takie miejsca.
– Byłam zła. – tłumaczę.
– Obiecaj – odwraca głowę w moją stronę.
– Postaram się. – posyłam mu delikatny uśmiech.
Pochyla się i odgarnia mi mokre włosy z twarzy. Przechodzi mnie przyjemny dreszcz, ale zaraz potem przypominam sobie, że wszystko się do mnie przykleja. Zerkam w dół i widzę prześwitujący stanik. Nie uważam tego jednak za sexowne. Wyglądam jak zmokła kura. Muszę się przebrać. Koniecznie. Wracam wzrokiem na twarz Louisa i widzę, że myślał o tym samym.
– Znowu? Serio? Ubrań mi zabraknie - wzdycha.
– Tamte oddam – obiecuję z ręką na sercu.
– Jasne – prycha i kiwa głową.
Widzę jak niechętnie wysiada z auta w ten deszcz. Ja mimowolnie zerkam jeszcze na odległość Siedzenia kierowcy od kierownicy. Jak tam się mają zmieścić dwie osoby? Tutaj nawet cofnięcie fotela, niewiele by pomogło. Dziewczyna Nialla musiała być nieźle wygimnastykowana. Przecież ta kierownica na pewno wbija się w plecy, a głowa uderza o sufit. Sama nie wiem... Drzwi od mojej strony otwierają się, a ja podskakuję. Moje głupie fantazje... Szybko ogarniam swoje myśli i wysiadam. Mężczyzna zamyka auto i wchodzimy do środka. W mieszkaniu Louisa od razu udaję się przebrać. Mam koszulkę i za duże spodnie od dresu. Jakoś dam radę. Zmywam rozmazany makijaż i związuję włosy w koka. Wychodzę z łazienki w lepszym humorze. Nie chcę wracać myślami do tej ucieczki. Zastanawiam się gdzie może być Louis i znajduję go w kuchni siedzącego przy stole. Mam nadzieję, że nie popsułam mu żadnych planów. Podchodzę bliżej i widzę, że czyta jakąś książkę. Chyba biograficzną. Wokół siebie ma sporo notatek.
– Co robisz? – zwracam na siebie jego uwagę.
– Uczę się życia – uśmiecha się do mnie i odkłada długopis. Na nosie ma okulary. Pasują do niego. – Oczywiście nie mogłem iść do lekarza. Musiałem załatwić to przez kolegę – wskazuje na oprawki. – Chodź na kolana.
– Dobrze ci w okularach- uśmiecham się i zajmuję wskazane miejsce.
Opiera podbródek o moje ramię. Zerkam na ladę. On naprawdę uczy się o życiu. Jak lekcja wosu.
– Po co ci to? – pytam.
– Bo niczego nie pamiętam. Nie wiedziałem co to giełda i o co chodzi z kantorem.
– Zrób sobie przerwę… – mruczę, jeżdżąc nosem po jego szyi.
– Zamierzam. W końcu mam gościa – obejmuje mnie ramieniem. Wzdycham cicho, ładnie pachnie.
– Kiedy porozmawiasz z Harrym?
– Dzisiaj wieczorem. Pójdę do klubu. Jest właścicielem tego lokalu, w którym był nalot - przypomina mi.
– Będę mogła zostać?
– Twój brat.
– Mieliśmy małą kłótnię...
– Małą? – zdejmuje okulary i patrzy mi w oczy.
– Nienawidzę tego co się teraz dzieje – oplatam jego szyję.
– Co ci powiedział? Poszło tylko o zabicie Harry'ego? – jeździ ręką po moim udzie.
- Nie do końca..
Nie wiem dlaczego, ale wszystko mu opowiadam. Wtedy czuję ulgę, bo wiem, że Lou mnie rozumie. Nie chcę tej całej sytuacji z Christophe, ale on nie daje mi wyboru.
- Mogłabym ci zrobić masaż? - pytam nieśmiało.
- Nagła zmiana tematu? - unosi brwi zdziwiony. - Dopiero co mi się skarżyłaś. Ale dobrze. Jak chcesz, to rób. Mnie się przyda.
- Wszystkie te rozmowy mnie dołują - tłumaczę bawiąc się jego włosami.
Przytula mnie do siebie, a na moje usta wkrada się uśmiech. Dobrze mi z nim. Bardzo dobrze. Przypominam sobie swoje życzenie na urodziny. Chyba się sprawdza...tak bardzo bym chciała. Potrzebuję kogoś w swoim życiu. Kogoś kto nie będzie moją rodziną.
 Biorę głęboki oddech i wstaję.  Łapię bruneta za rękę i ciągnę do jego sypialni.
- Zdejmij koszulkę i opuść nis...,a nie już masz - mówię czekając.
- Jak wstanę to będę jak nowo narodzony? - porusza brwiami i śmieje się, a potem kładzie.
Ostrożnie siadam na jego biodrach i zaczynam masaż. Szkoda, że nie ma żadnego olejku.
Byłoby mi łatwiej i bardziej profesjonalnie. A tak muszę to robić na sucho. Czuję pod dłońmi każdy mięsień. Dotykanie go sprawia mi wielką przyjemność. Jego ciało jest cudowne. Musiał wcześniej dużo ćwiczyć. Myślę, że teraz też to robi. Mam nadzieję, że odpowiada mu to co robię. Zdecydowanie od tej chwili uwielbiam jego ciało. Chciałabym móc zbadać je całe.
- Jestem w raju? - mruczy w poduszkę.
Śmieję się cicho i składam kilka pocałunków na jego karku.
- Możesz robić mi częściej masaże. To jest zdecydowanie dobre - mówi rozmarzony. Znów się śmieję, lecz słyszę wibracje jego telefonu. - Twój brat. Na bank.
- Zobaczyć? - pytam trochę zła, że ktoś nam przerywa.
- A jak twoja silna wola będzie słaba i odbierzesz? Wyłącz go.
- No dobra - robię jak mówi i odkładam komórkę na komodę.
Kontynuuję masaż, bo i jemu i mnie się to podoba.
Niechętnie zabieram dłonie gdy kończę. Mogłabym to robić cały czas, ale tak nie można. Kiedy kładę się obok, Louis odwraca się i zaczyna mnie łaskotać. Kompletnie tym zaskoczona zaczynam się głośno śmiać i próbuje od niego uciec. Niestety nie udaje mi się to. Wiercę się i chcę go odepchnąć. I dzieje się to samo, co z moim bratem. Louis dostaje w nos, a efektem jest krew.
- Zakrwawisz mi łóżko! To znaczy nam, to znaczy sobie - zaczynam panikować i pierwsze co to zdejmuje z siebie koszulkę i przykładam mu do twarzy.
Kładzie się na plecach i cały czas śmieje. Boże, co jest z nim nie tak. Krew na szczęście przestaje lecieć już po kilku minutach. Louis wstaje i idzie do łazienki. Kręcę głową, przecierając ręką twarz. Czy ja muszę być taka niezdarna? To znak, że nie można mnie laskotać. Tak się to potem kończy. Nie przyjemnie. Patrzę na mężczyznę, który szybko do mnie wraca. Klęka na łóżku i popycha mnie na plecy.
- Nie możesz mnie już łaskotać - mówię zdezorientowana jego gwałtownym ruchem.
- Nie zamierzam - odpowiada i pochyla się nade mną. Obie dłonie opiera po dwóch stronach mojej głowy.
Rozchylam usta i patrzę na niego z dołu, nie wiedząc co tym razem mógł wymyślić. On jest nieprzewidywalny. No i… pomysłowy.
- Jak ci się podoba? - muska ustami mój podbródek. - Przyjemne?
- Myhym... - uśmiecham gdy znów na mnie patrzy.
- A tak? - schodzi pocałunkami na moją szyję.
- Bardzo - przymykam powieki. Jego usta pieszczą moją skórę w niewyobrażalnie przyjemny sposób.
Rozpala się we mnie znany ogień. Czuję, że staję się pobudzona z każdą sekundą bardziej. Mruczę, kiedy zasysa skórę na szyi. Moja prawa dłoń zaczyna wędrować po jego klatce piersiowej od czasu do czasu mocniej przejeżdżając paznokciami.
- Jak bardzo? - szepcze mi do ucha.
- Bardzo - mruczę.
Przyciska usta do moich. Nie ma w tym pocałunku delikatności. Jęczę przeciągle od razu wpuszczając jego język między swoje usta. Przelewamy w to namiętność i zachłanność. Ciągnę go za włosy nie mogąc się powstrzymać.
To jest cholernie dobre. Zbyt dobre. Nigdy wcześniej nie czułam takiego żaru w swoim ciele. Nie panuję nad ruchami i myślami. Jestem ja i on. Łapię jego kark w obawie, że zaraz się odsunie. Jednak przekonuję się, że nie ma takiego zamiaru. Obydwoje nie przestajemy pieścić ust, co sprawia ogromną przyjemność. Puls na pewno mi przyspiesza.
Mam wrażenie, że szyby w pokoju zaraz zaczną parować.
– Hej... – Louis odsuwa się i na mnie patrzy zamglonym wzrokiem. – Co ty ze mną robisz?
– Sama nie jestem pewna – szepcze wciąż pod urokiem pocałunku.
Kręci głową i kładzie się obok. Wtulam się w Lou.
- Powiedz, że ci na mnie zależy - Proszę.
- To oczywiste, Holly - głaszcze mnie po włosach. - Bałem się o ciebie, gdy brałaś udział w tej akcji, potem w wyścigu. Dziś myślałem o najgorszym. Zależy mi na tobie.
Przewracam się na brzuch i przybliżam swoją twarz do jego. Opieram o siebie nasze czoła i uważnie patrzę brunetowi w oczy.
– Umiem strzelać. Zabiję cię jeśli kłamiesz – ostrzegam.
– Boję się -  szepcze i dotyka mojego policzka.  - Czy te oczy mogą kłamać?
Zaczynam się śmiać i chowam twarz w jego szyi. On jest niemożliwy.
- Wstawaj, musimy jechać - klepie mnie w tyłek. - Już dziewiętnasta.
- Nie mogę na ciebie zaczekać tutaj? - patrzę na niego prosząco.
- A nie chcesz iść do klubu?
- Nie sądzę, że Harry powinien nas zobaczyć razem skoro idziesz z nim porozmawiać.
- Nie sądzę, że zrobi to jakąś różnicę. Ale dobrze. Tylko najpierw zadzwoń do Christophe'a. Jeśli namierzył twój zgubiony telefon, to nie będzie ciekawie.
- Nie chcę z nim rozmawiać i ty też lepiej tego nie rób - muskam jego usta i wchodzę pod kołdrę przypominając sobie nagle, że wciąż nie mam na sobie bluzki.
Lubię swoje ciało i mam nadzieję, że podobam się Louisowi. Jednak co za dużo to nie zdrowo. Leżę sobie wygodnie i patrzę jak mężczyzna się szykuje. Zakłada ciemne spodnie i czarną koszulkę. Włosy przeczesuje palcami, chowa telefon i jest gotowy. Pochyla się, żeby mnie pocałować.
- Powodzenia - przyciskam swoje usta do jego.

Krótko oddaje pocałunek i uśmiecha się do mnie. Potem zostaję sama. Jeszcze przez chwilę uśmiecham się sama do siebie. Pomimo problemów w domu chyba właśnie jestem szczęśliwa.

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 11

Przyjemne łaskotanie wybudza mnie ze snu. Powoli otwieram oczy i kilka razy mrugam. Do pokoju wpada dużo światła, oślepiając mnie. Dlaczego mi jest tak nie wygodnie? Ach… Okazuje się, że Holly prawie całkowicie śpi na moim ciele, a jej włosy rozsypane są po mojej twarzy. Dosłownie, czuję je aż w ustach. Odgarniam kosmyki brunetki i przecieram twarz ręką. Przekręcam głowę, żeby zobaczyć która godzina na zegarku. Dopiero siódma rano. Czy ja naprawdę jestem już tak stary, że budzę się o takich porach. Zasnąłem niedawno, a już nie będę umiał ponownie pogrążyć się w śnie. Cudownie. Czuję, że moje ciało trochę zdrętwiało, więc powoli zsuwam z siebie dziewczynę i siadam, spuszczając nogi na podłogę. Przeczesuję palcami włosy, ziewając. Czas się wykąpać. Upewniam się, że brunetka śpi i idę do łazienki. Napuszczam wody do wanny i kiedy ta się napełnia ja sprawdzam telefon Holly. Jestem ciekaw ile ma nie odebranych połączeń. Uśmiecham się drwiąco, widząc zaznaczoną na czerwono liczbę 15. Christophe... Christophe... Znów Christophe. To nie jest normalne, powtórzę raz jeszcze. Ten gość powinien się ogarnąć i to jak najszybciej. Trochę boję się o Hollyday. Czy ona na pewno jest bezpieczna mimo, że tak kontrolowana? Bracia nie są tak opiekuńczy, tak zaborczy. Ale przecież są rodzeństwem. Nie może mieć względem niej takich planów jak myślę. Tyle, że wczoraj gdy mu to powiedziałem, nie zaprzeczył.
Odkładam komórkę na miejsce i wchodzę do wanny. Mmm...jak dobrze. Staram się o niczym nie myśleć i dobrze mi to wychodzi. Jakieś dwadzieścia minut później, wycierając włosy ręcznikiem wychodzę z łazienki w bokserkach. Holly nadal smacznie śpi, tylko teraz na środku łóżka, a kołdra znajduje się na podłodze obok. Kręcę głową i podchodzę do szafki. Zakładam spodnie dresowe, a potem idę do kuchni. Ona i jedzenie. Trzeba się przygotować.
Już prawie kończę gdy słyszę bose stopy idące z holu w moją stronę.
– Dzień dobry, królewnie – odwracam się do Holly.
– Cześć – opiera się o moje ramię i prawie wkłada rękę na rozgrzany tłuszcz.
– Holly! – odsuwam ją.
– Niee... – znów się na mnie opiera.
– Dajcie mi siły – patrzę w sufit i wzdycham.
– Dasz mi jeść? – jęczy mi do ucha.
– Dam ci jeść, siadaj – klepię ją w tyłek.
– Posadź mnie...
Wypuszczam powietrze z ust. Pięć, cztery, trzy, dwa... Spokojnie. Sadzam ją na krześle i podaję jedzenie.
– Zimno mi – prawie płacze.
– Ja pierdole, masz okres?
Kręci głową obrażona, ale po chwili wyciąga ręce w moją stronę.
– Zdecyduj się – pochylam się i ją przytulam. – Chcesz bluzę?
– Chcę na kolana.
– Dziewczyny są takie humorzaste – mruczę.
Podnosi się, ja siadam, a ona zajmuje miejsce na moich kolanach. Zadowolona bierze się za jedzenie karmiąc również mnie. Od razu mam lepszy humor. Przynajmniej tyle. Chociaż muszę przyznać, że zaspana jest bardzo urocza.
– Jesteś dobrym kucharzem – podsuwa się bliżej mnie przez co jej bluzka, a raczej moja, podsuwa się ukazując moim oczom czarną koronkę.
– Tak? – pytam i przygryzam dolną wargę.
Jak już mówiłem, jestem tylko facetem. Taka bielizna pobudza moje zmysły.
– Myhym… – gada z pełną buzią po czym znowu  karmi mnie.
– Myślę, że już jestem najedzony – mówię, przełykając wcześniej wszystko.
– Ja już prawie – wsuwa resztę kiełbasek.
Jeżdżę ręką po jej udzie i czekam, aż wszystko zje. Naprawdę ma apetyt, ale po niej nic takiego nie widać.
Potem wstaję i sprząta po naszym jedzeniu. Krząta się od stołu do blatu. Rozpieram się na krześle, obserwując jej krągłości. Moja koszulka uwydatnia jej pupę. Na końcu podchodzi do mnie z uśmiechem i daje całusa. Łapię ją za biodra, dlatego ląduje okrakiem na moich kolanach. Śmieje się głośno, a ja oddaję pocałunek. Takie desery to ja lubię. Jest tak blisko i to jest zajebiste uczucie. Przyciśnięta do mojego torsu, całująca się ze mną... Półnaga. A jej biodra zaczynają poruszać tuż przy moich. Oszaleję... Przytrzymuję ją i nie pozwalam się ruszać. To mnie pobudza.
– Odwieziesz mnie? – pyta odsuwając się, gdy widzi, że coś jest nie tak.
– Jak muszę – mówię niechętnie.
– Christophe...
– No tak. Trzeba go przecież niańczyć.
– Zrozum...- prosi jeżdżąc palcami po mojej twarzy.
– Co mam zrozumieć, Hollyday? On cię zatrzymuje w miejscu. Nie pozwala iść dalej. Uważa, że jesteś jego własnością – Patrzę w jej oczy.
– Nie mów tak – jej spojrzenie jest smutne.
– Taka jest prawda. Rozejrzyj się. Żyjesz w klatce – rozkładam ręce, uważnie ją obserwując.
– Louis, przestań – teraz jej rysy się ściągają, a głos jest surowy.
Marszczy brwi, patrząc na mnie groźnie. Widzę, że ten temat jest delikatny, ale nie mogę się powstrzymać. Nie mogę siedzieć w cicho.
– Otrząśnij się. Jak ty tego sama nie zrobisz, to ci pomogę – odpowiadam zdenerwowany. – Nie jesteś jego kobietą. Jesteś jego siostrą.
Zaciska mocno usta i wstaje znikając w korytarzu. Słyszę przez chwilę liczne korki i hałasy. Wraca ubrana z torebką.
– Odwieziesz mnie czy mam dzwonić po mojej, znienawidzonego przez ciebie, brata? – Cała chodzi z nerwów.
Patrzę na nią uważnie i mam pewność, że ten chłopak miesza jej w głowie. Hollyday jest mądra, ale Christophe blokuje jej mózg. Muszę pomóc dziewczynie, jeśli chcę, żeby była bezpieczna. Teraz nie jest. Podnoszę się i łapię ją za ręce.
– Nie nienawidzę twojego brata – mówię, patrząc jej w oczy. – Zgodziłem się, czego nie wiesz. Będę w waszej grupie. Tu nie chodzi o to, czy go lubię. Tu chodzi o ciebie. Może nie pamiętam, może mam ubytki w głowie, ale nie tak powinno wyglądać rodzeństwo. Martwię się. Rozumiesz?
– On mnie kocha. Dba o mnie – patrzy w bok trzymając wszystkie swoje rzeczy przy klatce piersiowej.
– Kocha cię. A zostawiłaś się kiedyś jaką moc mają te słowa? – biorę w ręce jej twarz. – Nie gniewaj się na mnie.
– Nie możesz złe mówić o mojej rodzinie. Pomogli mi. Dali szanse na lepsze życie, Louis – rozkleja się  powoli.
– Jesteś adoptowana? – pytam, pocierając palcami jej policzki.
Ledwo widocznie kiwa głową. Błądzi wzrokiem po mojej twarzy z widoczną obawą.
– Nie mam pojęcia, czego się boisz. To nie jest wstyd – szepczę. – Nie bądź zła.
– Nie jestem – odpowiada po dłuższej chwili.
Przytulam ją do swojego torsu i klnę pod nosem. Będę musiał jej pokazać, że mam rację. Wiem jednak, że to nie będzie tak łatwe jak wygranie wyścigu. Ma jakby wyprany mózg. Steruje nią jak robotem. Teraz nie ma sensu się kłócić. Idę do sypialni by się ubrać i wychodzimy z mieszkania.
Motorem jedziemy do posiadłości Malików.
~Hollyday~
Macham brunetowi jeszcze raz i kiedy ten odjeżdża, wchodzę do domu. Szczerze mam nadzieję, że nikogo nie ma. Nie zamierzam się kłócić z Christophe. Nie mam na to siły. Mój humor jest naprawdę dobry. Przechodzę do kuchni, by odłożyć kluczyki od motoru.
Odwracam się i od razu zderzam z twardym torsem. Boże, naprawdę mam dość tego jego skradania.
– Witam w domu – rzuca cicho.
– Dziękuję za powitanie – całuję jego policzek i chcę jak najszybciej zniknąć.
– Co z nim robiłaś? Gdzie byliście? Nie lubię, gdy w nocy nie ma cię w domu.
– Wiem, ale to była wyjątkowa sytuacja. Raz na sto. - tłumacze.
– Nie odpowiedziałaś - patrzy na mnie uważnie. Nie lubię tego wzroku.
– Rozmawiałam. U niego – mówię krótko.
– I po to był potrzebny motor? Nie kłam. Przestań kłamać! – podnosi głos. Uderza pięścią w ścianę.
– Nie krzycz – proszę go. Nie chcę żeby był na mnie zły. Nienawidzę tego.
Czuję się winna jego złości. Nie zrobiłam nic złego, uprzedziłam go.
– Możemy coś dzisiaj porobić razem. – proponuję.
– Powinniśmy robić to codziennie. Razem. Nie ty i on. Jak ma na imię? Już wiesz? Jedynie z nami pracuje – warczy. – Wchodzi między nas. Kłóci. Zobacz jak się zachowujemy.
– To twoja wina, a nie jego – odzywam się niepewnie.
– Nie. To on nas rozdziela. Kim jest ten chłopak? – patrzy na mnie rozczarowany. Przeczesuje palcami włosy i klnie pod nosem. Zostawia mnie nic nie rozumiejącą w kuchni.
Zagryzam wargę czując się źle. Wzbudził we mnie poczucie winy. Siadam przy stole i zakrywam twarz dłońmi. Nie chcę takiej relacji między nami. Dlaczego on nie może cieszyć się tym, że znalazłam kogoś kto jest dla mnie ważny, a ja dla niego. Taka kolej rzeczy. Dorastam i mam... będę mieć chłopaka. Nie wiem jak nazwać Louisa. Wydaję mi się, że można nas nazwać parą, ale nie chcę nic robić pochopnie. Nie chciałabym decydować za nas obydwoje. To wyjdzie w miedzy czasie. Jeśli oczywiście mój brat pozwoli nam się spotykać. Mam tylko nadzieję, że nie zrobi niczego głupiego. Louis nie jest płochliwy, ale nigdy nie wiadomo. Podnoszę głowę i patrzę na kalendarz. Dwa dni do wyścigu. Mam coraz większe obawy. Biorę sobie herbatę do swojego pokoju i się tam zamykam. Nie chcę z nikim gadać. Christophe mi nie odpuści, będzie ze mną rozmawiał w kółko na to samo. Dojdzie do kłótni i poczuję się jeszcze gorzej.
Biorę swój podręcznik i pogrążam się w lekturze chcąc zostawić rzeczywistość daleko. Wolę skupić się na tym, co lubię i co mnie interesuje. Chciałabym mieć swój salon masażu. Móc profesjonalnie się tym zajmować. Stać nas na to, ale jeśli nie mam odpowiednich papierów, to nie mogę wykonywać zawodu. A moja rodzina definitywnie powiedziała nie moim studiom. To nie jest sprawiedliwe.  Nie podejmowałam tego tematu tez ze względu na kłótnie, ale oni byli wolni. Ja nie mogłam robić niczego, co im nie pasowało. Bali się, martwili... Tylko o co? Co mogło mi się stać na studiach? Od czytania odrywa mnie grzmot za oknem. Rozpętała się prawdziwa burza.
Zamykam książkę i podchodzę do zasłon, by je zasłonić. Nie chcę patrzeć jak deszcz zalewa ogród i ulicę. Kiedyś przeprowadzę się do ciepłego Miami, naprawdę to zrobię. Pogody w Anglii są męczące.
Odsuwam się od okna i wzdycham cicho. Postanawiam zejść na dół. Słyszę rozmowy z salonu, więc powoli wchodzę do środka.
– Nie wiem, co zrobię, ale nie mogę stracić transportera – warczy Christophe do Liama, siedzącego na fotelu. – Rozumiesz? Jest mi potrzebny, a przez ten pieprzony wyścig mogę się pożegnać z kierowcą.
Staję za ścianą chcąc usłyszeć dalszy ciąg.
– Myślę, że wygra – odzywa się Payne. – Jest za dobry żeby to spieprzyć.
– Widziałeś jazdę Stylesa? Myślisz, że czemu nie bierze udziału w wyścigach? Bo obserwuje przeciwników – odpowiada mój brat. Nie powinna podsłuchiwać, ale nie mogę się powstrzymać. Chodzi przecież o Louisa.
– Więc idź do Stylesa. Dogadaj się z nim. Niech zmienią reguły. Mogą się ścigać o co innego. – proponuje.
– Próbowałem – Christophe podchodzi do barku, otwiera drzwiczki i wyciąga karafkę. Nalewa im brandy. Bursztynowy płyn wypełnia połowę szklanek. – Właśnie dlatego potrzebuję ciebie, zabójco. Załóżmy, że masz pistolet i jeden nabój. W kogo strzelisz?
W ostatniej chwili udaję mi się zatkać usta przed krzyknięciem. On chce zabić Harrego?! Przecież nie może... To jest człowiek, który nie zrobił nic złego!  Zaciskam mocno usta i wchodzę do pomieszczenia zwracając na siebie uwagę mężczyzn.
– Ma któryś pożyczyć gumki? – zaraz za mną wpada zdyszany Niall i trochę mokry. - Miałem po drodze was, a nie sklep. Poza tym laska w aucie myśli, że to moja chałupa.
– I gdzie przepraszam masz zamiar ją puknąć? – pytam.
– W aucie? – unosi brew, patrząc na mnie jak na idiotkę.
– To wygodne? – krzywię się.
– Jak masz wygodne auto, odsuwasz fotel, bierzesz ją na kolana… – wymienia, ale Liam rzuca w nim pudełkiem prezerwatyw.
– Nienawidzę was. Jesteście ohydni.
– Jak cię Spectre weźmie w obroty, to nie będziesz narzekać – odpowiada Niall.
Śmieję się cicho, ale wiem, że na pewno jestem już cała różowa.
Niall opuszcza pomieszczeniem, zostawiając nas w lepszej atmosferze. On już tak działa. Czasem bywa huraganem, a czasem jest dosyć zabawny.
– Nie rób tego… – mówię patrząc na brata.
– Czego? – odwraca się do mnie i mierzy wzrokiem. – Poza tym nie odzywaj się do mnie.
– Nie możesz kogoś zabić o tak o – rośnie we mnie złość.
Christophe uśmiecha się drwiąco, a po chwili zaczyna się śmiać. Ze mnie. Wypija resztkę alkoholu i podchodzi szybkim krokiem. Chwyta mnie za nadgarstek i pociąga, a ja zderzam się z jego torsem.
– Nie wiem czy wiesz, ale mamy gang. Dilerka, wyścigi, gdy trzeba umiemy obsłużyć broń. Harry zaczyna trochę przeszkadzać, nie uważasz? – patrzy mi w oczy. – Nie zabiję go. Nie chcę cię widzieć przy Spectre. Skończyłem temat.
– Cały czas mówisz, że się od ciebie odsuwam... to twoja zasługa – warczę, uderzając go pięścią w klatkę.

Nie czekając na jakąkolwiek reakcję wybiegam z domu.