Siedzę w
ramionach Christophe'a już prawie godzinę. Nie chcę pozwolić mi się ruszyć
odkąd zemdlałam. Od razu zaczęło się wymyślanie mi chorób. To prawda trochę
schudłam przez ostatni czas, ale to nic strasznego. Przez dwa tygodnie
zafundowali mi stres. Nie dało się tego uniknąć. Cały czas żyję na tabletkach i
herbatach uspokajających. Mam wrażenie, że nie jestem w stanie przestać myśleć
o tym co się stało. Nie sypiam, próbując zrozumieć Louisa. Dlaczego to zrobił?
Czemu spędził ze mną tyle cudownego czasu, a potem... potem nas zdradził. Po
prostu. Christophe nie kłamał, gdy to mówił. Inaczej nie mieszkalibyśmy teraz w
Edynburgu.
– Muszę
się napić… – podejmuję kolejną próbę wstania.
–
Przyniosę ci, usiądź – mówi zdecydowanie mój brat i łapie mnie za rękę.
Podnosi
się z łóżka i wychodzi. Wzdycham, zamykając oczy, bo czuję zmęczenie. I
fizyczne i psychiczne. W ogóle mi się tu nie podoba. Chciałabym wrócić do
Londynu, gdzie jest nasz dom. Chciałabym też cofnąć czas i nie angażować uczuć.
Może wtedy nie bolało by tak bardzo jak teraz. Byłoby mi lżej. Za dużo włożyłam
w to wszystko i nie umiem się pozbierać. Z każdym dniem jest mi trudniej. Nikt
o tym nie rozmawia, wie, że wtedy będzie gorzej. Wiele nocy przeleżałam w łóżku
obstawiając każde wyjście. A może… może jednak to pomyłka? Czy wtedy by nie
zadzwonił? Nie mam żadnego połączenia od niego. Żadnego. Minęło czternaście
dni. To dużo czasu…
Zanim
blondyn wraca do mnie z piciem ja zasypiam. Od razu po obudzeniu idę do
łazienki. Załatwiam się i rozbieram, żeby wejść pod prysznic. Odkładam rzeczy
na kosz do prania i rozczesuję włosy z warkocza. Jestem już w kabinie, kiedy
czuję jak kręci mi się w głowie. Opieram dłonie na kafelkach, zamykając oczy.
Co się znowu dzieje? Biorę kilka głębokich oddechów, ale to nic nie daje. Przed
oczami pojawiają się mroczki, a w uszach zaczyna szumieć. Zsuwam się po ścianie
kabiny i chowam głowę między kolanami. Woda uderza o moje ramiona rozpryskując
się. Dokładnie słyszę jej dźwięk, to tak bardzo mnie denerwuje. Zawroty nie
ustają, a mnie zaczyna być niedobrze. Do mojego mózgu dociera jeszcze dwa
dźwięki i nie wytrzymuję. Zaczynam głośno krzyczeć, ale szybko urywa to salwa
mdłości. Potem wszystko dzieje się chaotycznie. Do łazienki wpada mój brat i
wyciąga mnie spod prysznica. Owija mnie ręcznikiem i zaraz do środka wbiega
Niall. Kiedy Christophe mnie wynosi, Niall tam zostaje.
Opieram
głowę o jego ramię i krzywię się czując nieprzyjemne skurcze w brzuchu. Bardzo
nie chcę znowu wymiotować.
– Jedziemy
do lekarza – mówi stanowczo i podaje mi bieliznę. Odwraca się, bym mogła ją
założyć.
– Nie chcę
– chrypię, zakładając już dresy.
– Nie masz
tu nic do gadania – bierze bluzę z walizki, bo jeszcze się nie rozpakowałam, i
mi ją podaje. Szary materiał od razu przypomina mi do kogo należy.
Ogarnia
mnie zarówno złość jak i potworny ból. Szybko się zrywam i biegnę do łazienki
czując, że znowu będę wymiotować. Wpadam na Nialla, który od razu się odsuwa.
Pochylona nad toaletą wypluwam ze siebie wszystko, co mogę. Wykończona opadam
na kafelki, a przez moje ciało jeszcze chwilę przebiegają torsje. Chłopcy
pomagają mi wstać i dotrzeć do samochodu. Noga za nogą wlokę się do Astona.
Christophe zapina mi pas i siada za kierownicą. Niall nie jedzie z nami. Przez
całą drogę, opieram skroń o zimną szybę, co przynosi mi niewielką ulgę.
Chciałabym zasnąć na kilka dni i dobrze odpocząć. Chyba ktoś musiałby mi podać
końską dawkę leków na sen. Na razie mam nadzieję, że omdlenia i mdłości
przejdą.
Mijamy
najbliższy szpital, a ja marszczę brwi. Czemu jedzie dalej? Skołowana i
zmęczona nie mam siły go zapytać. W końcu Christophe zatrzymuje się przed nową
kliniką, zapewne prywatną. Wysiada i obchodzi auto, wyciągając mnie z niego.
Oplatam jego szyję rękoma, by nie spaść.
– Zaraz ci
pomogą – szepcze zmartwiony i niesie mnie do środka.
Równi z
pokonaniem progu kliniki uderza we mnie ciepło. Temperatura w środku jest
znacznie wyższa niż na zewnątrz. Dla mnie jednak to nic dobrego. W jednej
sekundzie zalewają mnie poty.
nie byłam
chora, moja odporność należała do tych lepszych. Jednak jeśli człowieka coś
złapie to na raz wszystko. Christophe nie czeka do rejestracji. Nie wiem jak to
robi, zapewne swoim urokiem, ale jesteśmy w gabinecie już chwilę później. Kładzie
mnie na leżance i czeka. Gdy przychodzi lekarz, kłóci się z nim i zostaje ze
mną w gabinecie.
– Mdleje
od kilku dni i wymiotuje. Jest bardzo słaba – wyjaśnia mój brat.
– Muszę
zadać pana siostrze kilka pytań, więc proszę wyjść – odzywa się mężczyzna w
średnim wieku.
– Nigdzie
nie idę – warczy i łapie mnie za rękę.
–
Christophe, proszę... – mówię słabo.
Kręci
głową i całuje mnie w czoło. O dziwo słucha. Wychodzi z gabinetu, ale wiem, że
niechętnie.
– Czy zażywa
pani na stałe jakieś leki? – pada pierwsze pytanie.
– Nie -
odpowiadam i zamykam oczy, bo światło razi mnie bardziej męcząc.
– Tabletki
antykoncepcyjne również nie? – upewnia się.
Kręcę
głową, przypominając sobie, że miałam zacząć. No, ale teraz już nie mam takiej
potrzeby. Zostawił mnie.
– Współżyje
pani? – pyta zapisując coś.
– Już nie –
odpowiadam cicho.
– Ale
rozumiem, że już to pani robiła. Zrobimy podstawowe badania.
Nie kłócę
się, bo chcę, żeby mi pomógł. Skoro dalej mam tak chudnąć przez stres, mdleć i
nie spać po nocach, to niech coś wymyślą. Kładą mnie na sali obserwacji i
pobierają krew.
Christophe
trzyma moją dłoń w swojej. Cały czas jest przy mnie. Zmartwiony co chwila pyta
czy wszystko w porządku i czy czegoś nie potrzebuję. Zapewniam go, że jest
dobrze, jestem po prostu zmęczona. Blondyn delikatnie całuje mnie w czoło, a ja
uśmiecham się lekko i zamykam oczy, żeby zaraz zasnąć.
~Louis~
Leżę na
nie wygodnym łóżku, patrząc w sufit. Nie śpię już drugą noc i nie jestem w
stanie myśleć. Co chwila słyszę za kratami policjantów, klawiszy... Rozmawiają,
pilnują i mają nas wszystkich za najgorszych. Co tu robię jest bardzo dobrym
pytaniem. Dziś chyba nie potrafię na nie odpowiedzieć przez zmęczenie. To
wszystko była chwila. Wpadli i jak śmiecia zabrali bez słowa wyjaśnienia.
Mija
godzina za godziną, minuta za minutą. Dzień za dzień - wszystkie takie same.
Nie różnią się niczym. Od kiedy dwa tygodnie wylądowałem w celi, myślę jedynie
o Hollyday. Dlaczego mi ją zabrali? Zostałem zupełnie sam, walcząc z prawem.
Pamiętam
tam ten dzień, gdy wróciłem do niej... Gdy zastał mnie tylko jej ojciec i
Styles. Żyję. Nie mierzył we mnie. W tamtej chwili zamarłem. Słowa padły w moją
stronę, huk rozległ się po całym domu, a ja nie dostałem. Malik upadł na
podłogę, trzymając się za brzuch. Krew była wszędzie. Nie zauważyłem, a zostaliśmy we dwójkę. Broń
leżała przy mnie, gdy klęczałem chcąc ratować mu życie.
Ręce
brudne w krwi.
Łzy
wściekłości na policzkach.
Nierówny
oddech.
Prośba.
Krzyk.
Szept.
Strach.
Nienawiść.
Nadzieja.
Syreny
policyjne.
Obrazy w
mojej głowie, wracające do mnie. Mój umysł się obudził i zaczął pracować.
Kajdanki
na moich rękach, chłód metalu na nadgarstkach. Ból tlił się w tyle głowy, kiedy
wyprowadzali mnie z domu. Nie słuchali, gdy prosiłem o karetkę. Chciałem mu
pomóc. Chciałem mu tylko pomóc. Jakby nie patrzeć to ojciec mojego aniołka i
wiem jak bardzo bolesne byłoby gdyby Malik nie przeżył. Nie chciałem, żeby
cierpiała.
Teraz
nawet nie mam pojęcia co u niej, gdzie jest i co czuję. Niczego nie wiem, będąc
tutaj. Na to, że ktoś mnie będzie odwiedzał też nie liczę. Postępowanie trwa
już dwa tygodnie z prostej przyczyny. W aktach istniałem jako duch. Będą
prowadzić dwie sprawy. Mojej śmierci i próby zabójstwa. Nie chcę się ciągle
dręczyć i dlatego znalazłem jeden pozytyw. Mianowicie mam tu czas na
przywrócenie pamięci. Przychodzi mi to z trudem, lecz łatwiej się skupiam.
Oczywiście wtedy, gdy nie jestem tak zmęczony jak dziś. Umiem przywołać obrazy
z dzieciństwa, czasów liceum a nawet studiów. Znam twarze różnych osób, ale nie
potrafię określić czym się zajmowałem. Najwidoczniej jeszcze muszę poczekać.
Najbardziej
ze wszystkiego marzę o moim aniołku. Chciałbym zobaczyć ten piękny, delikatny
uśmiech. Chciałbym poczuć malutkie, filigranowe dłonie na moim ciele. A
potem... potem chciałbym musnąć jej malinowe wargi, dotknąć drobnego ciała i
kochać się z nią. Kochać ją. Dzień. Noc. Chciałbym wiedzieć, że jest bezpieczna
bez żadnego wpływu innych osób i mieć pewność, że już zawsze będziemy razem.
Wieczność może istnieć, jeśli ma się z kim ją dzielić.
Łohoho świetny! Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKocham to opowiadanie.Rozdział jest niesamowity.
OdpowiedzUsuńJa myślę że Hollyday może być w ciąży
OdpowiedzUsuń