niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 2 częśc II

Hollyday
Od prawie godziny jestem zmuszona oglądać sztuczki karciane mojego brata. Twierdzi, że to na pewno poprawi mi humor. Już ma zaczynać kolejny pokaz, ale do sali wchodzi lekarz. Podchodzi do mojego łóżka z plikiem kartek.
– Coś mi dolega? – pytam niepewnie.
Patrzy na mnie uważnie i zerka w dokumenty, poprawiając okulary w czarnych oprawkach. Podsuwam się i siadam na łóżku, czekając.                 
– Wyniki wykazały osłabienie organizmu. Choruje pani na anemię. Czas zacząć brać witaminy i zdrowo się odżywiać. I skończyć ze stresem – wzdycha. – Prosiłbym, aby teraz pan opuścił salę – zwraca się do Christophe'a.
– Jestem jej bratem – oponuje blondyn. – Niech pan mówi – patrzę na lekarza i z obawą kiwam głową.
W tym momencie to jest kara. Nie spodziewałam się tego i nawet nie zastanawiałam przez chwilę. Jak to teraz będzie wyglądać? Ledwo radzę sobie sama ze sobą, a mam jeszcze dbać o dziecko... Uniknąć nerwów? Będzie jeszcze gorzej niż było. Miliony scenariuszy, różnych wyjść, a ja nie będę wiedzieć co mam robić. To jakaś paranoja. Czemu nagle co złe spotyka mnie? Nie radzę sobie z tym wszystkim. Po prostu nie radzę.  Zakrywam twarz dłońmi, czując łzy w oczach i nie umiem dłużej powstrzymywać płaczu. Wydaje mi się, że lekarz wychodzi. A może to mój brat, bo słyszę trzask drzwi. Obracam się na bok i kulę. Niepewnie układam dłonie na  swoim płaskim brzuchu. Tam rozwija się życie... Nie mogę odebrać dziecku szansy na życie. Mimo wszystko. Mam brata, mam przyjaciół i wiem, że mi pomogą. Chociaż tak cholernie się boję. I jeszcze fakt, że jego ojcem jest Louis. Za Każdym razem gdy spojrzę na to maleństwo przypomni mi się brunet.
Zamykam oczy, powstrzymując łzy i próbując się uspokoić. Dlaczego Christophe wyszedł? Właśnie teraz go potrzebuję, boję się tej rzeczywistości jaka mnie spotyka. Wiem tylko, że mimo moich błędów muszę walczyć chociaż dla tego dziecka. Jest niewinne. Słyszę jak lekarz jeszcze coś do mnie mówi, ale do mnie to już nie dociera. Pogrążam się we własnych myślach. Przygnębiona, a zarazem przerażona nowym wyzwaniem zasypiam, odcinając się od tego.
Gdy podnoszę powieki dostrzegam Christophe'a. Siedzi pod ścianą z kamiennym wyrazem twarzy. Nie mam pojęcia co myśli i to mnie przeraża. Zerkam na zegarek, jest dziewiąta piętnaście rano. Czuję się wyspana, ale jestem zmieszana tą sytuacją i chyba po prostu głodna. Nerwy pożytkują dużo mojej energii. Poprawiam się i powoli siadam, a brat od razu na mnie patrzy. Podnosi się i sztywno podchodzi do łóżka.
– Powiedz coś... – proszę cicho.
Już wolę, żeby krzyczał niż tak na mnie patrzył.
– Nie mam zamiaru o tym rozmawiać w szpitalu. Masz się uspokoić i wrócić do domu. Zajmę się wszystkim – pochyla się i poprawia mi poduszkę.
– Nie jesteś zły? – łapię jego rękę.
– Nie. Jestem wściekły – syczy przez zęby.
Zabieram dłoń i spuszczam wzrok. Potrzebuję jego wsparcia, a nie nerwów, które mi funduje. To on jest tutaj jedynym mężczyzną na jakim mogę polegać w każdej sytuacji. Nawet tej najgorszej i musi okazać zrozumienie.
– Wiesz co? Rozczarowałaś mnie. Jesteś w ciąży przez Nie odpowiedzialność. Na dodatek z tym człowiekiem!
– Sam wepchałeś mnie w jego łapy – nie wytrzymuję.
– Dobrze wiedziałaś po co – warczy i uderza nogą w krzesło.
Zły przeczesuje swoje włosy obiema dłońmi. Chodzi od ściany do łóżka i z powrotem. Widzę jego napięte mięśnie i zaciśniętą szczękę. Widok wściekłego Christophe’a boli mnie, a zarazem denerwuje. Nie powinien tak reagować, musi mnie zrozumieć.
– Więc? – pytam, patrząc na niego i zaciskając palce na kołdrze. ­– Mam się wyprowadzić? Bo na pewno nie pozbędę się dziecka.
Kładę dłoń na brzuchu w geście poparcia tego, co powiedziałam. Nie pozwolę skrzywdzić bezbronnego życia z własnej głupoty. Nawet mój brat nie byłby w stanieć zmusić mnie do tego. Są rzeczy ważne i ważniejsze – dziecko teraz jest najważniejsze.
– Zamilcz – patrzy na mnie. – W tym momencie zrób tylko to. Porozmawiamy jak stąd wyjdziesz.
Zamykam oczy i opadam na poduszki. Dlaczego byłam taka głupia? Teraz ponoszę konsekwencje i próbuję sobie z tym radzić. Gdyby chociaż zadzwonił, spróbował to wytłumaczyć, przeprosić… Nie wiem, może umiałabym wybaczyć. Nie mogę myśleć o Louisie. Muszę myśleć o swoim zdrowiu i przyszłości z dzieckiem. Jeśli mój brat mi nie pomoże, poradzę sobie sama – jakoś, nie wiem jak.
W szpitalu jestem niecały tydzień. Dostaję cały kanon witamin i mogę wracać do domu. Oczywiście przyjeżdża po mnie Christophe. Odkąd wiadomo o dziecku prawie w ogóle ze mną nie rozmawia. Dzisiaj jednak wydaje się być w nieco lepszym humorze.

***
Siedzimy razem przy stole i jemy naleśniki z dżemem. Niall ogląda wiadomości rozparty na kanapie, żadne sobie nie przeszkadza.
– Jak się czujesz? – pyta Christophe, biorąc kubek z kawą.
Poprawiam się na drewnianym krześle i przesuwam palcami po stole, zastanawiając się nad odpowiedzią. W sumie sama nie wiem. Rano było mi trochę niedobrze, ale to z głodu. Zapomniałam zjeść kolacji i miałam konsekwencje. Na szczęście mój brat od razu mnie poratował. Teraz czuję się w miarę dobrze, więc kiwam głową i uśmiecham się tylko.
Przesuwam wzrokiem po kuchni w jasnych kolorach. Jest kompletnie inna niż ta w naszym domu, mniej nowoczesna. Meble są z ciemnego drewna, dębowe i klasyczne. Sprzęty są pochowane i nie widać prawie niczego na blatach. Przez dwa dni od powrotu ze szpitala mój brat wyręcza mnie we wszystkim, ale mało co ze mną rozmawia. Może dzisiaj nastąpi przełom skoro sam zagadał?
– Chciałabym żeby to był chłopczyk, wiesz? – odzywam się spokojnie. Biorę szklankę z wodą i przykładam do ust. Rękawem za dużego swetra wycieram brodę na którą dostało się kilka kropel. – Żeby był podobny do ciebie.. Jjeśli kiedyś będę miała córkę, będzie miała kogoś takiego jak ty.
Patrzę na brata, a on w końcu się uśmiecha. Tęskniłam za tym. Tak bardzo nie lubię, kiedy jest na mnie zły, gdy chodzi wściekły. Mój kochany Christophe wraca.
– Zajmę się wami, skarbie – wyciąga do mnie rękę. – Obiecuję, że nie będzie żadnych nerwów do końca ciąży. Urodzisz zdrowe dziecko i będziesz bezpieczna. Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz.
Wstaję i okrążam stół podchodząc do blondyna. Siadam na jego kolanach i mocno się przytulam. To jest mi właśnie teraz potrzebne, jego ciepło i czułość. Otacza mnie ramionami, całując po włosach, a ja zamykam oczy, opierając głowę o ramię chłopaka.
– Kocham cię – mówi cicho. – Może byłem zły, ale tobie zawsze pomogę.
Uśmiecham się pod nosem. Odczuwam przypływ nadziei. Może jednak nie będzie tak źle? Pomimo złamanego serca wszystko inne się ułoży. Czas leczy rany i właśnie na to muszę poczekać. Zawsze po burzy wychodzi słońce. Prawda?
– Lekarz powiedział ci, który to tydzień? – pyta Christophe i wkłada mi do ust kawałek naleśnika.
– Koniec piątego… – odpowiadam z pełną buzią.
– Słyszałeś, Niall? – zwraca się do przyjaciela. – Niedługo będziesz robił pokoik.
Horan tylko macha na nas ręką coś tam mamrocząc pod nosem.
– I potem zacznie się zmienianie pieluch, Niall. Budzenie się przez płacz w nocy –
 ciągnie mój brat z cwanym uśmiechem.
– To nie moje – odpowiada wreszcie na nas patrząc. – Wasze dziecko, wasz problem.
– Obawiam się, że jednak nie masz za dużo do powiedzenia.
– Jesteście wkurwiający – wyłącza telewizor i wychodzi trzaskając drzwiami.
– Kupię mu na gwiazdkę karnet  do spa. Wiesz, pierdolnie wszystko i wyjedzie w Bieszczady, czy coś.
– Niall w spa? – śmieję się.
Christophe uśmiecha się i daje mi kolejny kęs.
– No, w białym szlafroku, robiący sobie manicure. Kiedy sobie to wyobrażam... boli. Naprawdę ten obraz boli.
– Przestań – zatykam usta buzią żeby nie wypluć jej zawartości.
Blondyn kręci głową i kiedy przełykam, karmi mnie dalej. Właśnie tak zapełniam cały żołądek, popijając wszystko herbatą. Christophe sprząta po nas, a ja idę ubrać spodnie.
Muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie. Inaczej zanudzę się na śmierć nic tak nie robiąc. Jestem gotowa czytać książki, czego raczej nie robię, byleby nie siedzieć i się nie nudzić. Christophe nie pozwoli mi sprzątać, gotować czy cokolwiek takiego. Mam leżeć i odpoczywać. Wiem, że o mnie dba, ale można zwariować.
– Kochanie, idziemy na spacer? – zagląda do mojego pokoju, wyrywając mnie z myśli.
– Nie ma tu nic ładnego... – wie, że nie lubię tego miejsca i bardzo chciałabym wrócić do Londynu.
– Musisz powzdychać świeżego powietrza.
– Nie wystarczy przez okno? – pytam z nadzieją.
– Idziemy – mówi stanowczo.

Wzdycham i ubieram kurtkę oraz buty. Nie jest ciepło, a ja nie chcę być chora. Zrezygnowana wychodzę Z Christophe do parku, ponieważ nie mam innego wyjścia. Zaciągnąłby mnie tam siłą.

2 komentarze: